czwartek, 23 sierpnia 2012

Urodzinowo

Bardzo lubię wysyłać kartki zarówno urodzinowe, imieninowe jak i świąteczne. Zresztą zawsze znajdzie się jakaś okazja do wysłania kartki. Nie lubię zbytnio nowoczesnej formy składania życzeń czyli mailem czy smsem, chociaż nie jestem w stanie tego uniknąć tak zupełnie. 
Właśnie z okazji urodzin koleżanki powstała kartka na bazie papierów The ScrapCake - One Moment In Time. Bardzo lubię tę kolekcję - ma taką kolorystykę, która pasuje niemalże do wszystkiego :) Moja karteczka, która już poleciała w świat, jest warstwowa, a to dzięki kosteczkom dystansowym i taka trochę w starociowym stylu. Nie ma tu wielu dodatków - jest koronka, motylki i perełki w płynie. Ale w końcu efekt końcowy nie zależy od ilości użytych dodatków, a najważniejsze w kartce jest to, że sprawi solenizantce (mam nadzieję) trochę radości :)



Candy w Stempell&Kartoon

Ekspresowe Candy w Stempell&kartoon, zobaczcie co do wygrania i oczywiście zapisujcie się :)



niedziela, 19 sierpnia 2012

Podróż na Krym – część 2 – Sudak i Nowy Świat


Są dwie, a właściwie trzy, drogi, jakimi można dostać się z Ałuszty do Sudaku i Nowego Światu.  Zdawałoby się, że najprostsza to rejs statkiem wzdłuż wybrzeża. Ale niestety, nie wiedzieć czemu, o ile  Ałuszta i przystanie na zachód od niej są połączone całkiem niezłą siecią regularnych rejsów, o tyle na wschód od Ałuszty dostać się jest trudno (i drogo – trzeba wziąć udział w zorganizowanej wycieczce za sto parędziesiąt – kilkaset hrywien). Ta droga więc zdecydowanie odpada. Druga droga to utrzymywana przez cały rok szosa przez Symferopol, Biełogorsk i Stary Krym – ale wiedzie ona mocno dookoła.

My wybraliśmy więc trzecią opcję, choć prawdę mówiąc, nie wiedziałam, w co się pakuję...

Mickiewicz opisał uroki przemieszczania się po górskich drogach Krymu w ten sposób: „zmów pacierz, opuść wodze, odwróć na bok lica – tu jeździec końskim nogom swój rozum powierza”. I to się miejscami nie zmieniło do dziś, tyko zamiast końskich nóg, współczesny podróżny powierza swój rozum kierowcy marszrutki.

Serpentyny zaczęły się zaraz za Ałusztą – w miejscu, gdzie do morza dochodzą południowe zbocza masywu Demerdżi. Podczas takiej podróży, człowiek zastanawia się, czy patrzeć na piękno przyrody, będąc jednocześnie świadomym, że kierowca pędzi 80 km/h po skraju kilkudziesięciometrowej przepaści, czy utkwić wzrok w fotel i starać się nie myśleć o powyższym. Jednym słowem – i pięknie, i straszno. Ale trudno jest odwracać wzrok, gdy widać na przykład skalistą jajłę Demerdżi od strony południowej – może w przyszłym roku tam wejdziemy...? :)


Następnie, marszrutka zjechała niemal na sam brzeg morza, zatrzymując się w trzech kurortach – Sołnecznogorskoje, Małoreczenskoje i Rybacze. W tym drugim, stoi budowla unikatowa pod względem swojego przeznaczenia – cerkiew Opieki Najświętszej Bogurodzicy, będąca jednocześnie latarnią morską (widać ją zresztą z plaży w Ałuszcie).


Potem zaczął się drugi odcinek górski, równie przerażający, co poprzedni... Tym razem, tłem dla rozległego widoku była ogromna, największa chyba na Krymie, jajła Karabi.










 I znowu zjazd na brzeg morza, do kurortu Morskoje.


A potem znowu góry, ale już niższe. Wciąż jednak nie porośnięte lasem, dzięki czemu, widoki można było podziwiać aż do samego końca podróży.

Dworzec autobusowy w Sudaku jest położony dość daleko od miasta, ale zaraz za nim znajduje się obszerny plac, skąd co chwila startują marszrutki (linie mają nawet numery!) do centrum, pod twierdzę i do Nowego Światu.

Samo miasto rozciągnięte jest przede wszystkim wzdłuż ulicy Lenina, przy której mieści się większość urzędów, sklepów i restauracji. Odchodzi od niej w kierunku morza kilka promenad – raz lepiej, raz gorzej utrzymanych.


Przy ul. Lenina stoi niepozorny pomnik – jedyny taki, jaki znaleźliśmy na Krymie, choć upamiętnia on jedno z najtragiczniejszych wydarzeń z historii tych ziem. Prosta kolumna z czarnego kamienia jest zwieńczona tangą (czyli rodzajem herbu) Chanatu Krymskiego, używaną do dziś, jako symbol narodowy tutejszych Tatarów. Na kolumnie – napis: „18 MAY 1944” i jeszcze jakiś napis po arabsku. Po ukraińsku, czy rosyjsku – ani słowa. Ale data mówi sama za siebie – pomnik upamiętnia zarządzoną przez Stalina akcję wysiedleńczą, podczas której kilkaset tysięcy Tatarów, za rzekomą kolaborację z Niemcami, zostało wygnanych ze swojej ojczyzny i zesłanych w głąb ZSRR. Niecały rok później, na tak „oczyszczonym” Krymie odbyła się konferencja jałtańska...


Wzdłuż samego wybrzeża ciągnie się deptak, a na nim, oczywiście – sklepiki, stragany i bary z przekąskami. Plaże są tu dość szerokie i nawet w sporej części bezpłatne. Miasto i port leżą w zatoczce między Górą Forteczną na zachodzie i Ałczak-Kaja na wschodzie. Nad wszystkim góruje twierdza genueńska – chyba najlepiej zachowana ze wszystkich, istniejących na Krymie. Muzeum regionalne, o zgrozo, nawet w szczycie sezonu zamknięte jest nie tylko w poniedziałki, ale i we wtorki. A my byliśmy w Sudaku akurat we wtorek... Można było tylko zwiedzić ekspozycję figur woskowych.








Kilka kilometrów od Sudaku leży miejscowość Nowy Świat. Jest to kolejna mała zatoczka, położona między górami Kusz-Kaja i Koba-Kaja, a jej specyficzny mikroklimat sprzyja ponoć niebywale hodowli winorośli. Dostać można się tam tylko jedną, jedyną drogą z Sudaku. Marszrutki nie ma jednak sensu łapać po drodze – kursują przepełnione do granic możliwości. Sensowniej jest podjechać z miasta na dworzec i tam wsiąść na pętli. Można się nawet załapać na miejsce siedzące.

Myślałam, że droga przez góry do Sudaku jest straszna... Okazało się jednak, że może być coś gorszego. Droga do Nowego Światu biegnie na sporym odcinku po półce skalnej, wyciętej w zboczu góry... Od strony morza oczywiście zieje przepaść... I jeszcze te żółte gazociągi, które po Krymie (i w ogóle często po Ukrainie) biegną na powierzchni ziemi, wzdłuż dróg...







Nowy Świat to urokliwy kurorcik, plus fabryka wina. W pałacu jej założyciela – księcia Lwa Golicyna – mieści się obecnie muzeum winiarstwa. Ponadto, można przejść się ścieżką dydaktyczną po rezerwacie przyrody na Koba-Kaja.




Do Ałuszty wolałam wrócić powoli, spokojnie, sposobem numer 2, czyli drogą okrężną przez Symferopol... :)

(c.d.n.)

niedziela, 12 sierpnia 2012

Śmieci jednego, skarbem drugiego

Na blogu Asi pojawiło się wyzwanie, a że nagroda zapowiada się niezwykle interesująco, postanowiłam wziąć udział w zabawie. Wprawdzie widziałam już prace konkursowe, zgłoszone na blogu - są piękne (mam nawet swoją faworytkę), ale jednak zaryzykuję swój udział :)

Pudełko na skarby powstało z najzwyklejszego na świecie pudełka po butach. Wystarczyło je dokładnie okleić: najpierw starymi kartkami z gazet lub książek (wiem, wiem... niektórzy bardzo się oburzą... ja zresztą też mam wyrzuty sumienia, jeśli chodzi o te kartki z książek), a potem papierem scrapowym. Ja użyłam papierów z kolekcji UHK Gallery pt. Winter Garden. Na koniec dodałam kilka kwiatków, motylki - i tak oto powstało pudełko na skarby:








sobota, 4 sierpnia 2012

Moje ukraińskie wakacje - cz. 1 - wejście na Czatyrdah


Poprzednią podróż na Ukrainę opisałam w paru postach chronologicznie, a teraz zrobię trochę inaczej – zacznę od najciekawszej wycieczki. Zresztą trudno by było pisać szczegółowo o każdym z dwudziestu dni...

Ostatni raz w prawdziwych górach (polskich, czeskich, słowackich, a momentami nawet po-jugosłowiańskich oraz albańskich) byliśmy chyba w czasach studenckich. Z pewnym więc niepokojem zaplanowaliśmy wyprawę z Przełęczy Angarskiej na Czatyrdah – w końcu, to już nie te lata, nie to zdrowie :)  Co więcej, dostępne na rynku polskie i ukraińskie przewodniki opisują tę trasę bardzo ogólnikowo, a momentami, jak się okazało – podają informacje zupełnie nieaktualne i mylące.

Nasza wycieczka udała się znakomicie, a dla tych, którzy zechcą zobaczyć na własne oczy to, co widzieli Mickiewicz czy Puszkin, podajemy poniżej dokładny jej opis.

Na początek, zasięgnąwszy języka u naszych ukraińskich znajomych, dowiedzieliśmy się dość istotnej rzeczy – niedawno trasa z Przełęczy Angarskiej co najmniej do Angar-Burun (1453 m n.p.m. - swoją drogą, w Górach Krymskich owo „n.p.m.” nabiera zupełnie dosłownego i namacalnego wymiaru...) została oznaczona jako szlak czerwony, znakami takimi, jak PTTK-owskie w Polsce – biało-czerwono-białymi. Nas wprawdzie interesowała najwyższa kulminacja masywu, czyli Eklizi-Burun (1527 m), ale trasa na Angar-Burun pokrywa się z nią mniej-więcej w połowie długości.

Na Przełęcz Angarską (752 m) można dostać się bardzo łatwo, jako że przechodzi i przejeżdża przez nią wszystko, co tylko się rusza, a chce dotrzeć z Symferopola do kurortów Południowego Wybrzeża (lub odwrotnie). My jechaliśmy trolejbusem ze wspomnianego poziomu morza, a konkretnie, z Ałuszty (bilet kosztował 4 hrywny, czyli całe 1,76 zł...). Można też zajechać tam marszrutką, albo i rejsowym autobusem – co jednak jest najdroższym rozwiązaniem, jako że (jak powiedziała nam pani w okienku na dworcu w Ałuszcie) kierowca się na przełęczy wprawdzie zatrzyma, ale nie ma tam normalnego przystanku i bilet trzeba kupować aż do Symferopola. Trochę to może dziwne, ale kto zna choć trochę Ukrainę, ten wie, że zdarzają się tam rzeczy, których sam Bareja by nie wymyślił :)

Przełęcz jest upstrzona dziesiątkami straganów z przetworami i ziołami, znajduje się tam również posterunek DAI. Wąska, asfaltowa droga na zachód jest jedyną taką, więc pomylić trasy się po prostu nie da, tym bardziej, że zaraz na starcie wita nas oznaczenie szlaku. My wystartowaliśmy o godzinie 9:34 czasu polskiego (czasy podaję według aparatu fotograficznego).

9:38 – osiągnęliśmy Wielką Polanę – rozległą, właściwie pustą przestrzeń, na której znajdują się – o dziwo, otwarte (ale do środka nie zaglądaliśmy) – sklep spożywczy i „kafe-restaurant”, stacja meteorologiczna i smętne resztki zabudowań turbazy (jeżeli działa, to raczej na dziko).

9:40 – zaraz za Wielką Polaną weszliśmy w las, a na pierwszym drzewie po lewej przywitał nas plakat: „Enciefalitnyj klieszcz – opasno dlia żizni!”. Droga zaczęła wyraźnie, ale wciąż jeszcze dość łagodnie, piąć się pod górę.

9:45 – Szkolna Polana, na której zainstalowanych jest kilka(naście) stolików i ławek. Jako że byliśmy tam w niedzielę, część z nich była nawet obsadzona turystami – ale raczej nizinnymi, z wałówkami. Cały teren miał chyba kiedyś charakter bardziej letniskowy, jako że tu i ówdzie straszą smętne resztki sławojek, tudzież – słupy latarni, które kiedyś oświetlały ścieżkę przez las. Na jednym z nich wiszą szczątki... gitary. Za polaną droga biegnie dalej do góry.

9:52 – Polana Pod Elektryczną Linią Przesyłową (ukr./ros. „pod LEP”), będąca właściwie skrzyżowaniem szlaku i przecinki leśnej, doprowadzającej prąd do Ałuszty. Tu zrobiliśmy sobie krótki postój na ławeczce, przy stoliku :)

10:00 – wymarsz z Polany. Szlak wiedzie przez piękny las, niemalże pozbawiony podszycia, więc „przewiewny”, coraz bardziej stromo pod górę. Droga jest jednak szeroka, a wyorane w niej koleiny wskazują, że coś tu czasem nawet jeździ.

10:25 – doszliśmy na Bukową Polanę, będącą, według map ukraińskich, oficjalną „turstajanką”, z możliwością obozowania i rozniecania ognisk (faktycznie, widać ślady). Bijące tutaj źródło Aleksi-Gol (znajdujące się przy drodze, dochodzącej od strony jez. Kutuzowskiego) bynajmniej nie było „obfite”, jak można przeczytać w przewodnikach. Na prowizorycznej ławce zrobiliśmy sobie dłuższy odpoczynek.

10:45 – wymaszerowaliśmy w dalszą drogę, w las.

10:51 – wyraźne rozstaje, na których droga z koleinami biegnie dalej prosto po tej samej poziomicy, zaś szlak odbija w prawo, wyraźnie stromo pod górę. Zaczyna się chyba najtrudniejszy i z początku (aż do wyjścia z lasu) najmniej przyjemny etap wędrówki. W pewnej chwili, niedaleko za rozstajami, około dziesięciometrową różnicę poziomów pokonuje się po stromym zboczu. Najłatwiej to chyba zrobić na czworaka :) My, po wdrapaniu się, zrobiliśmy sobie pięciominutowy odpoczynek na bardziej poziomym odcinku trasy.

11:06 – na zakręcie szlaku (cały czas stromo pod górę) mijamy charakterystyczne, uschnięte drzewo o fantazyjnym kształcie.

11:09 – górna granica lasu. Szlak staje się bardziej kamienisty. Ale obracając się za siebie i rozglądając wokół, można chyba po raz pierwszy powiedzieć, że jest warto tak się wysilać :) Już widać jak na dłoni masyw Demerdżi, dolinę Ałuszty, charakterystyczny, osobny wierzchołek góry Kościół, masyw Roman-Kosza i wiele innych, fantastycznych obrazów.

11:17 – na jednym z zakrętów szlaku, który po kamienisto-trawiastym zboczu wiedzie kilkunastoma trawersami, stoi samotne drzewo z dwoma strzałkami, wskazującymi przebieg szlaku. Drzewo jest nieduże, ale na tyle rozłożyste, że w jego cieniu może skryć się grupa osób. My tutaj zrobiliśmy sobie dłuższy postój.

11:35 – rozpoczęliśmy ostatni szturm na jajłę Czatyrdaha, ale dobre kilka minut zajęła nam przerwa na fotografowanie stada orłów, które wyłoniło się zza masywu i zaczęło krążyć dokładnie nad naszymi głowami.

11:54 – osiągnęliśmy jajłę. Dwie charakterystyczne piramidy kamieni i okrągły wiatrochron między nimi zwiastują koniec mozolnej wspinaczki. Tu też schodzimy z czerwonego szlaku, który biegnie dalej na północ, w kierunku Angar-Burun. Za drugą piramidą odbiega na zachód wyraźna ścieżka. Po niej właśnie dojdziemy na Eklizi-Burun.

12:00 – odszedłszy nieco od rozwidlenia szlaków, wśród fantazyjnych form krasowych, zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek.

12:10 – pomaszerowaliśmy dalej, nieoznakowaną ścieżką. Choć ukształtowanie terenu sprawia, że celu wyprawy nie widać aż do samego końca, zgubić się jest nie sposób. Ścieżka jest całkiem wyraźna, biegnie zasadniczo cały czas na zachód, omijając zapadliska i grzebienie skalne. Nie jest więc monotonnie. Nam trafił się lekko pochmurny dzień, co dodatkowo powodowało niesamowite gry światła i cienia na skałach i łąkach. Co jakiś czas, przy ścieżce stoją kamienne kopce (a ktoś zadał sobie nawet trud ułożenia z kamieni jakby małego Stonehenge...). Szlak wiedzie przez rozległe, zielone hale, upstrzone kolorowymi kwiatami, wypełnione brzęczeniem niezliczonych cykad, pierzchających na boki spod stóp turysty. Nad łąką latają trzmiele, chrząszcze i motyle, jakich w Polsce chyba nigdy nie widzieliśmy. Ten odcinek jest bardzo wygodny i przyjemny; zupełnie nie odczuwa się, że idzie się pod górę. W kilku ledwie miejscach przecina się poprzeczne grzebienie skalne i wtedy jest trochę kłopotu ze stąpaniem po kamieniach.

12:44 – od południowej strony do naszego szlaku zbliżyło się urwisko (ale nadal jest dość daleko), a droga zaczęła robić się wyraźnie stroma i piąć się w górę kilkoma zakosami.

12:59 – na płaskich kamieniach zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek.

13:06 – gdy tylko ruszyliśmy dalej, zza ostatniego zakrętu drogi zaczął być widoczny nasz cel – całkiem blisko, na tle nieba odcinał się krzyż i pamiątkowe kamienie na szczycie Eklizi-Burun. Mając przed oczami tę perspektywę, doznaliśmy nagłego przypływu adrenaliny i...

13:10 :))) Niesamowity, rozległy widok... Mickiewicz opisał go tak: „U stóp moich kraina dostatków i krasy”... Masyw Demerdżi na wschodzie, dolina Ałuszty i błękit Morza Czarnego na południu, masyw Roman-Kosza na zachodzie, a na północy – płaskowyż Czatyrdaha, obniżający się stopniowo aż po widoczny na horyzoncie Symferopol, z charakterystyczną taflą sztucznego zalewu na Salhirze... Tego się nie da opisać słowami; to trzeba zobaczyć na własne oczy...

14:02 – trochę szkoda, ale w końcu jednak trzeba było rozpocząć zejście...

14:19 – zeszliśmy z kulminacji Eklizi-Burun na jajłę.

14:54 – koniec spacerku, dotarliśmy do kolistego wiatrochronu, odtąd droga prowadziła już wyraźnie w dół.

15:10 – po pokonaniu dość stromego, kamienistego odcinka zbocza, zrobiliśmy sobie postój pod tym samym drzewem, co poprzednio.

15:22 – zostawiliśmy „nasze” drzewo i pomaszerowaliśmy dalej w dół.

15:28 – osiągnęliśmy górną granicę lasu.

15:33 – w kucki, a momentami właściwie na pupach, zaczęliśmy się powoli staczać po najbardziej stromym odcinku szlaku...

15:38 – staczanie to trwało pięć minut :)

15:45 – przy nieobfitym źródle na Polanie Bukowej urządziliśmy sobie krótki odpoczynek.

15:52 – opuściliśmy Polanę Bukową.

16:11 – osiągnęliśmy Polanę „Pod LEP”.

16:19 – na Polanie Szkolnej, którą w międzyczasie opuścili letnicy, spotkaliśmy stado krów, zajęte wypasaniem się :)

16:24 – dotarliśmy do Wielkiej Polany, na której „kafe-restaurant” i sklep były nadal otwarte.

16:29 – zakończyliśmy wycieczkę na Przełęczy Angarskiej.

Jak więc widać, cała wycieczka zajęła nam 7 godzin, z czego samego marszu – niecałe 5 godzin. A jeszcze od powyższego odjąć należy liczne, krótsze postoje na fotografowanie przyrody ożywionej i nieożywionej. Zapewne osoby mniej odwykłe od górskich wędrówek zaliczyłyby tę trasę znacznie szybciej, ale przecież chodzenie po górach to nie wyścigi :)

Dodam jeszcze, że szlak wcale nie był jakoś specjalnie intensywnie uczęszczany. Do Polany Bukowej spotkaliśmy może z dwadzieścia osób, z czego większość to piknikowicze na Polanie Szkolnej. Przez samą Polanę Bukową przechodziła też jakaś wycieczka kolonijna. Wyżej ludzi było jeszcze mniej. Najbardziej zdumiewający byli chyba... rowerzyści. Na jajle minęła nas już tylko jedna, kilkuosobowa grupa turystów. Dochodząc do szczytu, widzieliśmy kilka osób, schodzących zeń w stronę północną. Na szczycie przez godzinę byliśmy zupełnie sami. Dopiero schodząc, minęliśmy się z następną dwójką turystów.

Wszystkim, którzy kiedykolwiek zawitają na Krym, z czystym sumieniem możemy polecić wejście na Czatyrdah :)

Na koniec całe mnóstwo zdjęć, nie mogłam się zdecydować, które odrzucić, a które zamieścić :) Oczywiście mam ich dużo więcej :)






















(ciąg dalszy wrażeń z ukraińskich wojaży - już niebawem)