Osoby: Mama, Tata, Dziecko, Ciocia, Wujek, samolociki, lotniskowiec.
Pewnego razu, Ciocia i Wujek pojechali do starych, dobrych znajomych, mieszkających tuż pod Poznaniem. Ich bardzo grzecznemu ;) Dziecku kupili w prezencie zestaw metalowych samolocików. Razem z podobnymi, przez Dziecko już posiadanymi, utworzyły one całkiem pokaźną flotę powietrzną, składającą się z kilkunastu jednostek. Nie pamiętam już dokładnie, czy to Tacie, czy Wujkowi nieopatrznie wówczas wyrwało się, że teraz Dziecku przydałby się jeszcze lotniskowiec. Oczywiście, Dziecko pomysł podchwyciło natychmiast i przez cały wieczór chodziło za oboma panami, lobbując za budową lotniskowca. Nad ranem drugiego dnia okazało się, że przez noc Dziecku pomysł ten wcale nie wywietrzał z głowy. Chodziło i marudziło wciąż o lotniskowcu. Mama i Ciocia naciskały więc na Tatę i Wujka, że skoro chlapnęli już o tym okręcie, to niech go teraz zmaterializują – grożąc, w razie niespełnienia żądań, odsunięciem co najmniej od stołu ;) Radzi nieradzi, Tata z Wujkiem przejrzeli zasoby piwniczne i garażowe, ale niczego, zdatnego do budowy lotniskowca, nie znaleźli. Dziecko nie przyjęło tego faktu do wiadomości i gdy wyjeżdżaliśmy dnia trzeciego, żegnał nas płacz Dziecka, które nadal chciało mieć lotniskowiec...
Po powrocie do domu, powodowany honorem, Wujek w parę wieczorów lotniskowiec zbudował i przy następnym spotkaniu wręczył Dziecku, które odwdzięczyło się lakonicznym stwierdzeniem: "No, taki prezent to mi się podoba!" :)
Nawet najbardziej skomplikowana konstrukcja zaczyna się od pierwszego cięcia :)
Tu, na dolnym pokładzie, będą garaże dla samolotów...
...a główny pokład będzie słuzył oczywiście do startów i lądowań.
Tak wyglądał okręt po pomalowaniu w barwy zasadnicze...
...a tak - po dodaniu wszystkich drobiazgów i polakierowaniu.
A tak się prezentował już po wręczeniu Dziecku, w trakcie zabawy:
A piszę o tym wszystkim, bo sama byłam świadkiem powyższych wydarzeń jako Ciocia, zaś Wujek - to znany z losowania wyników mojego candy, Zupełnie Nie Święty Mikołaj.
Niedawno więc, korzystając z jego umiejętności posługiwania się gwoździami, wiertarką, wyrzynarką i innymi dziwnymi urządzeniami ;) zleciłam mu zaprojektowanie i wzniesienie domku dla lalek, który będę chciała doposażyć i przy nadarzającej się okazji wręczyć mojej bratanicy. Nie ukrywam, że zafascynowały mnie i zainspirowały do działania zdjęcia domku, wykonanego przez Magdę
(link do postu). Dziś mój domek jest już niemalże gotowy w stanie surowym (ale jeszcze powstał pomysł powiększenia dolnego okna do rozmiarów portfenetru i zainstalowania na zewnątrz tarasu z balustradką, więc ostateczny wygląd trochę się zmieni) i prezentuje się w taki oto sposób:
Wyrzynanie elewacji.
Wszystkie części układanki-zbijanki - jeszcze luzem :)
A tu już - stan surowy:
Teraz sporo roboty przede mną... Kupiłam już wprawdzie i poskładałam mebelki, ale trzeba je będzie jeszcze pomalować... Na ścianach domku ponaklejać tapety i kafelki; nad oknami pozawieszać karnisze... Powstawiać framugi okienne i drzwiowe... Położyć dachówkę...
A chciałabym z tym wszystkim zdążyć na Gwiazdkę... :)
A tak w ogóle, to cały ten post piszę z rejsowego autobusu, w którym jest Internet! Właśnie przejeżdżamy przez Łódź, wracając z Poznania :)