niedziela, 29 grudnia 2013

Mini kopertki

Pod choinkę dostałam kilka scrapowych cudowności, dwie z nich już wypróbowałam. Jedna cudowność to wykrojnik - mini kopertka, a drugi - płytka do wytłaczania. Płytek do wytłaczania dostałam więcej, ale na razie zdążyłam wypróbować jedną.

Tak oto z nowinek powstały kopertki z noworocznymi życzeniami.

Pierwsza w brązach:







Druga w niebieskościach - tutaj użyłam też płytki do wytłaczania - bardzo podoba mi się ten motyw różnych zębatek i śrubek :)



wtorek, 24 grudnia 2013

Świąteczne ciasteczka

W tym roku na święta postanowiłam nie piec serników, ani ciast na wielkich blaszkach - postawiłam na malutkie ciasteczka na jeden kęs. Zeszłego Sylwestra spędziliśmy u znajomych w Czechach i właśnie tam zakochałam się w tych miniaturowych ciasteczkach.

Upiekłam ich tylko cztery rodzaje, plus pierniczki, których nie sfotografowałam, ale musicie uwierzyć mi na słowo, że upiekłam ich całkiem sporo.

A do zdjęć moich świątecznych ciasteczek dołączam życzenia wesołych Świąt pachnących choinką, rodzinnej atmosfery i mnóstwa prezentów (może takich przydatnych do scrapowania lub innych Waszych pasji :))







sobota, 21 grudnia 2013

Ukraina 2013 - cz. 4 – Po drogach, których nie było :)


Z Husnego, które miejscami przypominało żywy skansen, wyruszyliśmy szóstego dnia rano w dalsza drogę na wschód, przez Tucholkę i Tuchlę, do Sławska.




Krótki przystanek zrobiliśmy zaraz za Hołowieckiem, gdzie na uroczysku Puhar sterczy z ziemi pięęękny okaz fliszu karpackiego, z której to skały zbudowane są całe Beskidy. Szczególnie zachwycona fliszem była oczywiście koleżanka geograf, która zrobiła nam mały wykład o tym, jak to wszystko się osadzało, fałdowało i piętrzyło :)




Po drugiej stronie rzeki Hołowczanki wznosi się kopulasta góra Makówka. Tu, w czasie I wojny światowej, miała miejsce jedna z największych bitew Ukraińskich Strzelców Siczowych z Rosjanami. Las na szczycie góry kryje duży cmentarz wojenny. Gdy tak staliśmy między fliszem a polem bitwy, na samochodzie przysiadł duży, zielony jegomość :)





Jak się okazało, Sławsko niestety już w niczym nie przypomina kurortu, znanego z przedwojennych pocztówek i przewodników. Obecnie, życie w Sławsku skupia się głównie na jednej ulicy, biegnącej wzdłuż torów kolejowych i kilku krótkich przecznicach, szczególnie w rejonie niedużego, zabytkowego budynku dworca. Stoją tam stragany ze wszystkim, co tylko można sprzedać, oraz mieszczą się liczne sklepy, sklepiki i punkty gastronomiczne.






Planowaliśmy przejechać Karpaty przełęczą Beskid (974 m), pod którą biegnie tunel kolejowy. Zwłaszcza, że w przewodniku Pascala napisane jest, że drogi tam nie ma :) (mimo, że widnieje na wspomnianej już powyżej mapie, mapie w przewodniku G. Rąkowskiego, jak również na topograficznych mapach ukraińskich). Faktycznie, za Sławskiem zaczęła się powoli kończyć twarda nawierzchnia, a za Oporcem droga zrobiła się gruntowa i stromymi zakosami zaczęła się wspinać na przełęcz.





Nie spodziewaliśmy się jednak, że drogi tej aż tak bardzo nie ma :) To znaczy, jest, ale obecnie Ukraińcy przebudowują tunel i gruntowa droga na przełęcz jest całkowicie rozryta kołami ciężarówek. Do celu zabrakło nam wprawdzie tylko jakichś paruset metrów, ale rozkopywanie kamieni i zaschniętej górskiej gliny, to nie to samo, co z mokrą ziemią w lesie. Zdecydowaliśmy się więc zarządzić odwrót i pojechać z powrotem w kierunku Sławska, podziwiając po drodze piękne widoki doliny rzeki Opór.







Skoro przez Beskid się nie dało, to następna jest Przełęcz Wyszkowska (albo też Toruńska, 941 m). Ukraińska mapa topograficzna pokazywała niedaleki skrót leśną drogą między Różanką Wyżnia i Seneczowem. Decyzja była oczywista - jedziemy! Rzekę Różankę droga przekraczała brodami, co było okazją do nakręcenia kilku filmików z wodą, rozbryzgującą się spod kół :) Ostatecznie jednak, droga dosłownie znikła w lesie, na stromym zboczu... Karpaty pokonały nas po raz kolejny... :(





Rytualnie ochlapani błotem, wycofaliśmy się do Skolego. Było już dość późno, a i my zmęczeni, więc zatrzymaliśmy się w pierwszym hotelu, jakiego szyld zauważyliśmy. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę. Od strony ulicy hotel "Wiwczaryk" (ul. Daniela Halickiego 43) nie prezentuje się specjalnie okazale (wejście od frontu prowadzi do sklepu spożywczego), za to standard (i cena) noclegu jest godna polecenia. Jak się okazało, bardzo sympatyczny właściciel pracował kilka lat w Polsce i bardzo mile wspomina Polaków. Zaciągnął nas do hotelowej restauracji, gdzie w ciekawie zaaranżowanych pomieszczeniach serwował nam osobiście specjały karpackiej kuchni. Na drugie danie kolacyjne zaszlachtowaliśmy natomiast arbuza, kupionego chyba jeszcze pierwszego dnia pobytu na Ukrainie, którego dotychczas nie było okazji zjeść.






Siódmego dnia rano zwiedziliśmy miasteczko, rozciągnięte wzdłuż jednej głównej ulicy, ale nieporównywalnie ładniejsze i sympatyczniejsze, niż Sławsko. Na wyjezdnym stanęliśmy jeszcze na małym bazarze u stóp pomnika z czerwonoarmistą i dwoma Hucułami, dmącymi w trembity.







Bardzo dobrą szosą przemknęliśmy przez Stryj, Bolechów i Dolinę – tym samym, przemierzając fragment naszego zeszłorocznego szlaku, choć w przeciwną stronę. Trochę gorszą, ale nadal asfaltową drogą dojechaliśmy na Przełęcz Wyszkowską, oddzielającą Bieszczady od Gorganów. Ledwie zdążyliśmy wyjść z samochodów i rozejrzeć się dokoła, gdy rozpętała się gwałtowna burza. Przez kwadrans lało jak z cebra. Chwilę potem wyszło jednak Słońce i nagrzana ziemia zaczęła intensywnie parować. Na przełęczy znajduje się parking z piknikowymi altankami (stoją dokładnie w miejscu przedwojennej strażnicy granicznej) i, założony na planie koła, pierwszowojenny cmentarz z polskimi napisami na krzyżach.







Ostatecznie przejechaliśmy więc na południową stronę Karpat. Kilkadziesiąt kilometrów szosy, dzielących nas od Chustu, było jednak pokryte asfaltem tak fatalnej jakości, że do celu naszej podróży dotarliśmy dopiero na wieczór. Jak powiedział jeden z naszych kierowców – "przejechałem może sto kilometrów, ale czuję się, jakbym przejechał sześćset"... Natomiast tuż przed Chustem zajechaliśmy jeszcze do... Izy :)))





(c.d.n.)

niedziela, 15 grudnia 2013

Zimowy domek

Pewnego piątkowego wieczoru - i o ile dobrze pamiętam, wcale nie zimowego - powstał malutki domek. W towarzystwie dwóch przesympatycznych dziewczyn - Izy i Kat - zrobiłam zimowy domek, który może być świąteczną dekoracją. Całość okleiłam papierami UHK Gallery - "Winter is coming". Spryskałam je też mgiełkami, dzięki czemu powstał niesamowity efekt. Wyzwaniem okazał się dach domku - jest najbardziej ozdobnym elementem. Sporo tam papieru, gazy, gwiazdek i gesso, imitującego śnieg.

Samo ozdabianie i oklejanie domku było wspaniałą zabawą, ale prawdziwym wyzwaniem okazało się zlepienie poszczególnych elementów w całość. Dziewczyny postanowiły zrobić to klejem na gorąco - miało się świetnie trzymać - a wcale tak nie było. Poszczególne elementy, mimo próśb i zaklęć, wcale nie trzymały się kupy. W końcu, jednak udało się. Ja postanowiłam zaufać magicowi - i udało się wszystko pięknie pozlepiać, chociaż nie powiem, że cała operacja przebiegła bezproblemowo.

A oto i efekt naszej wieczornej pracy - mój osobisty, zimowy domek :





niedziela, 8 grudnia 2013

Mikołajki

W piątkowy wieczór, mimo niesprzyjającej pogody i problemów z dojazdami gdziekolwiek, spotkałam się z czterema koleżankami u Kat. Wcześniej umówiłyśmy się, że zrobimy sobie prezenty mikołajkowe - oczywiście, własnoręcznie. Kasia, jak zwykle, wszystko przygotowała cudownie - jak tylko weszłam do niej do pokoju, od razu poczułam świąteczną atmosferę. Poza tym, każda z nas przyniosła coś do jedzenia - a to ciasta, a to muffinki, a to w końcu - pierniczki :) 

Ja na prezent przygotowałam mediowy kalendarzyk na przyszły rok:





Oraz dzwoneczki i reniferka - ozdoby choinkowe, a także herbatkę, idealną na świąteczne, zimowe wieczory :)

Całość prezentuje się tak (za zdjęcia dziękuję Izie, bo ja w ferworze walki zupełnie zapomniałam o sfotografowaniu tego, co zrobiłam):  








Prezent ode mnie wylosowała Umbrella :)

Mi trafił się prezent, który przygotowała nasza gospodyni, czyli Kat :) Bardzo się ucieszyłam, bo dostałam specjalne rękawiczki, które zakłada się na inne (żeby było jeszcze cieplej), specjalny ogrzewacz na kubek, czekoladowego Mikołajka oraz tag z życzeniami świątecznymi :). Wszystko piękne i pożyteczne :)


A na sam koniec, chciałam się pochwalić, ze wygrałam candy u Drychy :) Część rzeczy już zużyłam do robienia kartek świątecznych :) Zdjęcie poniżej pochodzi z Dryszkowego bloga :)



niedziela, 1 grudnia 2013

Choinka

Ostatnio bardzo intensywnie spotykam się ze scrapującymi koleżankami - każdy piątkowy wieczór to spotkanie u którejś w domu i oczywiście, robienie przeróżnych rzeczy. Jakiś czas temu - bo oczywiście, jestem spóźniona w dodawaniu postów - robiłyśmy choineczkę ze stożka styropianowego. Nie tylko pomysł, ale również cała walizka niezbędnych dodatków przyjechała wraz z KitiW
Zrobienie choineczki nie było aż tak trudnym zadaniem, jak mi się wydawało - chociaż dosyć pracochłonnym. Najpierw oklejałyśmy ją materiałem, potem w ruch poszła gaza, gel medium, gesso, szpileczki, perełki, kwiatki i inne pasmanteryjne dodatki. Na koniec - srebrna farbka. Miałam ambicję zrobić na prezenty kilka takich choineczek, ale widzę już, że to raczej nierealne - czas biegnie szybko, a wolnych wieczorów - jak na lekarstwo. 
Tego wieczoru powstały choineczki - używałyśmy dokładnie tych samych materiałów, ale każda choineczka oczywiście była inna i każda przepiękna - moim zdaniem oczywiście :)

Moja prezentuje się tak:


 
 


niedziela, 24 listopada 2013

Ukraina 2013 - cz. 3 – W kółko i dookoła Pikuja

Tym razem będzie więcej do oglądania, a mniej do czytania - bo widoki były ładne :) 

Piątego dnia rano zwinęliśmy biwak i po kąpieli w zimniuteńkiej Latoricy pojechaliśmy na północ, w stronę głównego grzbietu Karpat. Zatrzymaliśmy się na zakupy w Niżnych Wereczkach, gdzie droga rozdziela się na dwie. Na zachód odchodzi nowa szosa, przecinający Karpaty na Przełęczy Beskid. Na wschód biegnie zaś prastary trakt przez Przełęcz Tucholską (Werecką). Decyzja mogła być oczywiście tylko jedna :)
 

Szlak na Przełęcz Tucholską pokryty jest popękanym asfaltem i praktycznie zupełnie nie używany – po drodze spotkaliśmy może dwa samochody. Znaki drogowe informują zaś, że zimą droga nie jest odśnieżana.



Sama przełęcz nie jest (już) zagospodarowana pod względem turystycznym – po otwarciu wspomnianej szosy przez Beskid, istniejące tutaj pensjonaty splajtowały i dziś straszą tylko ich ruiny.



Na przełęczy znajduje się cmentarz żołnierzy ukraińskich, poległych i pomordowanych w 1938 r. w walce z armią węgierską i, jakoby, polską. Stoi tu także kilka pomników. Jeden z nich upamiętnia przekroczenie Karpat przez plemiona węgierskie – co zdarzyło się podobno właśnie na tej przełęczy w 896 r. Widoki na południową stronę Karpat są stąd wspaniałe.



A w oddali majaczy Pikuj – na który planowaliśmy się wspiąć.


Zjechaliśmy na północną stronę Karpat i przez Klimiec, Tucholkę i Matków dojechaliśmy do Husnego Wyżnego, obserwując po drodze różne ciekawostki :)




Zatrzymaliśmy się, jako jedyni goście, w turbazie „Zastawa Pikuj”, a konkretnie – na jej terenie, pod namiotami. Nad wejściem wisi tablica z telefonem do właściciela – oczywiście zadzwoniliśmy. Sympatyczny (sądząc po głosie) właściciel nie miał nic przeciwko, a gdy powiedzieliśmy, że chodzi tylko o rozbicie namiotów na jedną noc - nie chciał pieniędzy. Zresztą, sam nawet w ogóle nie pojawił się na miejscu.



Sytuacja turbazy na niezłej skądinąd mapie „Bieszczady Wschodnie” W. Krukara jest niestety błędna, co odczuliśmy już za chwilę. Na oznaczenia żółtego szlaku niespecjalnie liczyliśmy, ale zakładaliśmy, że przynajmniej przebieg ścieżek będzie z grubsza właściwy. Złapaliśmy więc tę, która (zgodnie z sugestią mapy) biegła na zachód od turbazy i po krótkim chaszczowaniu weszliśmy w las.




Natomiast po przekroczeniu górnej granicy lasu rozejrzeliśmy się dookoła, popatrzyliśmy na mapę i stwierdziliśmy, że wyszliśmy na Połoninę Bukowską, między Nondagiem z Zełemenym. Do Pikuja zostało jeszcze 2-3 godziny drogi, a nadciągał wieczór. Co gorsza, ktoś podpalił niedawno trawy i grań była osnuta dymem.




Posiedzieliśmy więc chwilę na połoninie, zamieniając parę słów z napotkanym pasterzem i odbywając bliskie spotkania z jego krowami i psami. „Mоже кусати!” - ostrzegł nas pasterz i odtąd już wszystkie pieski na Ukrainie były „kusatymi” :)





Wracaliśmy łatwiejszą drogą, a w turbazie zrobiliśmy sobie zasłużoną kolację :)











Co bardziej zawzięci planowali ponowne podejście na Pikuj następnego dnia rano, ale te ambitne plany całkowicie pokrzyżowała pogoda. Szósty dzień zaczął się lekką mżawką, a samego Pikuja zasłaniały gęste chmury - wytęż wzrok i porównaj dwa obrazki :)



(c.d.n.)