Tym
razem będzie więcej do oglądania, a mniej do czytania - bo widoki
były ładne :)
Piątego
dnia rano zwinęliśmy biwak i po kąpieli w zimniuteńkiej Latoricy
pojechaliśmy na północ, w stronę głównego grzbietu Karpat.
Zatrzymaliśmy się na zakupy w Niżnych Wereczkach, gdzie droga
rozdziela się na dwie. Na zachód odchodzi nowa szosa, przecinający
Karpaty na Przełęczy Beskid. Na wschód biegnie zaś prastary trakt
przez Przełęcz Tucholską (Werecką). Decyzja mogła być
oczywiście tylko jedna :)
Szlak
na Przełęcz Tucholską pokryty jest popękanym asfaltem i praktycznie
zupełnie nie używany – po drodze spotkaliśmy może dwa
samochody. Znaki drogowe informują zaś, że zimą droga nie jest
odśnieżana.
Sama
przełęcz nie jest (już) zagospodarowana pod względem turystycznym
– po otwarciu wspomnianej szosy przez Beskid, istniejące tutaj
pensjonaty splajtowały i dziś straszą tylko ich ruiny.
Na
przełęczy znajduje się cmentarz żołnierzy ukraińskich,
poległych i pomordowanych w 1938 r. w walce z armią węgierską i,
jakoby, polską. Stoi tu także kilka pomników. Jeden z nich
upamiętnia przekroczenie Karpat przez plemiona węgierskie – co
zdarzyło się podobno właśnie na tej przełęczy w 896 r. Widoki
na południową stronę Karpat są stąd wspaniałe.
A
w oddali majaczy Pikuj – na który planowaliśmy się wspiąć.
Zjechaliśmy
na północną stronę Karpat i przez Klimiec, Tucholkę i Matków
dojechaliśmy do Husnego Wyżnego, obserwując po drodze różne
ciekawostki :)
Zatrzymaliśmy
się, jako jedyni goście, w turbazie „Zastawa Pikuj”, a
konkretnie – na jej terenie, pod namiotami. Nad wejściem wisi
tablica z telefonem do właściciela – oczywiście zadzwoniliśmy.
Sympatyczny (sądząc po głosie) właściciel nie miał nic
przeciwko, a gdy powiedzieliśmy, że chodzi tylko o rozbicie
namiotów na jedną noc - nie chciał pieniędzy. Zresztą, sam
nawet w ogóle nie pojawił się na miejscu.
Sytuacja
turbazy na niezłej skądinąd mapie „Bieszczady Wschodnie” W.
Krukara jest niestety błędna, co odczuliśmy już za chwilę. Na
oznaczenia żółtego szlaku niespecjalnie liczyliśmy, ale
zakładaliśmy, że przynajmniej przebieg ścieżek będzie z grubsza
właściwy. Złapaliśmy więc tę, która (zgodnie z sugestią mapy)
biegła na zachód od turbazy i po krótkim chaszczowaniu weszliśmy
w las.
Natomiast
po przekroczeniu górnej granicy lasu rozejrzeliśmy się dookoła,
popatrzyliśmy na mapę i stwierdziliśmy, że wyszliśmy na Połoninę
Bukowską, między Nondagiem z Zełemenym. Do Pikuja zostało jeszcze
2-3 godziny drogi, a nadciągał wieczór. Co gorsza, ktoś
podpalił niedawno trawy i grań była osnuta dymem.
Posiedzieliśmy
więc chwilę na połoninie, zamieniając parę słów z napotkanym
pasterzem i odbywając bliskie spotkania z jego krowami i psami.
„Mоже
кусати!”
-
ostrzegł nas pasterz i odtąd już wszystkie pieski na Ukrainie były
„kusatymi” :)
Wracaliśmy
łatwiejszą drogą, a w turbazie zrobiliśmy sobie zasłużoną
kolację :)
Co
bardziej zawzięci planowali ponowne podejście na Pikuj następnego
dnia rano, ale te ambitne plany całkowicie pokrzyżowała pogoda.
Szósty dzień zaczął się lekką mżawką, a samego Pikuja
zasłaniały gęste chmury - wytęż wzrok i porównaj dwa obrazki :)
(c.d.n.)
Ooo,taką drogą co to jest całkowicie pusta to ja baaardzo lubię jeździć:))))
OdpowiedzUsuńNie ma to jak bliskie spotkania ze zwierzątkami,dobrze,że nie zjadły Wam namiotu:)
Fajnie pooglądać takie letnie obrazki w zimny listopadowy wieczór :)
OdpowiedzUsuńAle klimaty! Cudowne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńWspaniałe okolice, piękne, jest co oglądać w zimowy dzień:)Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia...jest co podziwiać! Cudo:)
OdpowiedzUsuńCiepło i serdecznie pozdrawiam.Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa -Peninia*