niedziela, 24 listopada 2013

Ukraina 2013 - cz. 3 – W kółko i dookoła Pikuja

Tym razem będzie więcej do oglądania, a mniej do czytania - bo widoki były ładne :) 

Piątego dnia rano zwinęliśmy biwak i po kąpieli w zimniuteńkiej Latoricy pojechaliśmy na północ, w stronę głównego grzbietu Karpat. Zatrzymaliśmy się na zakupy w Niżnych Wereczkach, gdzie droga rozdziela się na dwie. Na zachód odchodzi nowa szosa, przecinający Karpaty na Przełęczy Beskid. Na wschód biegnie zaś prastary trakt przez Przełęcz Tucholską (Werecką). Decyzja mogła być oczywiście tylko jedna :)
 

Szlak na Przełęcz Tucholską pokryty jest popękanym asfaltem i praktycznie zupełnie nie używany – po drodze spotkaliśmy może dwa samochody. Znaki drogowe informują zaś, że zimą droga nie jest odśnieżana.



Sama przełęcz nie jest (już) zagospodarowana pod względem turystycznym – po otwarciu wspomnianej szosy przez Beskid, istniejące tutaj pensjonaty splajtowały i dziś straszą tylko ich ruiny.



Na przełęczy znajduje się cmentarz żołnierzy ukraińskich, poległych i pomordowanych w 1938 r. w walce z armią węgierską i, jakoby, polską. Stoi tu także kilka pomników. Jeden z nich upamiętnia przekroczenie Karpat przez plemiona węgierskie – co zdarzyło się podobno właśnie na tej przełęczy w 896 r. Widoki na południową stronę Karpat są stąd wspaniałe.



A w oddali majaczy Pikuj – na który planowaliśmy się wspiąć.


Zjechaliśmy na północną stronę Karpat i przez Klimiec, Tucholkę i Matków dojechaliśmy do Husnego Wyżnego, obserwując po drodze różne ciekawostki :)




Zatrzymaliśmy się, jako jedyni goście, w turbazie „Zastawa Pikuj”, a konkretnie – na jej terenie, pod namiotami. Nad wejściem wisi tablica z telefonem do właściciela – oczywiście zadzwoniliśmy. Sympatyczny (sądząc po głosie) właściciel nie miał nic przeciwko, a gdy powiedzieliśmy, że chodzi tylko o rozbicie namiotów na jedną noc - nie chciał pieniędzy. Zresztą, sam nawet w ogóle nie pojawił się na miejscu.



Sytuacja turbazy na niezłej skądinąd mapie „Bieszczady Wschodnie” W. Krukara jest niestety błędna, co odczuliśmy już za chwilę. Na oznaczenia żółtego szlaku niespecjalnie liczyliśmy, ale zakładaliśmy, że przynajmniej przebieg ścieżek będzie z grubsza właściwy. Złapaliśmy więc tę, która (zgodnie z sugestią mapy) biegła na zachód od turbazy i po krótkim chaszczowaniu weszliśmy w las.




Natomiast po przekroczeniu górnej granicy lasu rozejrzeliśmy się dookoła, popatrzyliśmy na mapę i stwierdziliśmy, że wyszliśmy na Połoninę Bukowską, między Nondagiem z Zełemenym. Do Pikuja zostało jeszcze 2-3 godziny drogi, a nadciągał wieczór. Co gorsza, ktoś podpalił niedawno trawy i grań była osnuta dymem.




Posiedzieliśmy więc chwilę na połoninie, zamieniając parę słów z napotkanym pasterzem i odbywając bliskie spotkania z jego krowami i psami. „Mоже кусати!” - ostrzegł nas pasterz i odtąd już wszystkie pieski na Ukrainie były „kusatymi” :)





Wracaliśmy łatwiejszą drogą, a w turbazie zrobiliśmy sobie zasłużoną kolację :)











Co bardziej zawzięci planowali ponowne podejście na Pikuj następnego dnia rano, ale te ambitne plany całkowicie pokrzyżowała pogoda. Szósty dzień zaczął się lekką mżawką, a samego Pikuja zasłaniały gęste chmury - wytęż wzrok i porównaj dwa obrazki :)



(c.d.n.)

5 komentarzy:

  1. Ooo,taką drogą co to jest całkowicie pusta to ja baaardzo lubię jeździć:))))
    Nie ma to jak bliskie spotkania ze zwierzątkami,dobrze,że nie zjadły Wam namiotu:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajnie pooglądać takie letnie obrazki w zimny listopadowy wieczór :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale klimaty! Cudowne zdjęcia:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniałe okolice, piękne, jest co oglądać w zimowy dzień:)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Piękne zdjęcia...jest co podziwiać! Cudo:)
    Ciepło i serdecznie pozdrawiam.Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa -Peninia*

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarze :)