Z
Husnego, które miejscami przypominało żywy skansen, wyruszyliśmy
szóstego dnia rano w dalsza drogę na wschód, przez Tucholkę i
Tuchlę, do Sławska.
Krótki
przystanek zrobiliśmy zaraz za Hołowieckiem, gdzie na uroczysku
Puhar sterczy z ziemi pięęękny okaz fliszu karpackiego, z której
to skały zbudowane są całe Beskidy. Szczególnie zachwycona
fliszem była oczywiście koleżanka geograf, która zrobiła nam mały wykład o tym, jak to wszystko się osadzało, fałdowało i piętrzyło :)
Po
drugiej stronie rzeki Hołowczanki wznosi się kopulasta góra
Makówka. Tu, w czasie I wojny światowej, miała miejsce jedna z
największych bitew Ukraińskich Strzelców Siczowych z Rosjanami.
Las na szczycie góry kryje duży cmentarz wojenny. Gdy tak staliśmy
między fliszem a polem bitwy, na samochodzie przysiadł duży,
zielony jegomość :)
Jak
się okazało, Sławsko niestety już w niczym nie przypomina
kurortu, znanego z przedwojennych pocztówek i przewodników. Obecnie, życie w
Sławsku skupia się głównie na jednej ulicy, biegnącej wzdłuż
torów kolejowych i kilku krótkich przecznicach, szczególnie w
rejonie niedużego, zabytkowego budynku dworca. Stoją tam stragany
ze wszystkim, co tylko można sprzedać, oraz mieszczą się liczne
sklepy, sklepiki i punkty gastronomiczne.
Planowaliśmy
przejechać Karpaty przełęczą Beskid (974 m), pod którą biegnie
tunel kolejowy. Zwłaszcza, że w przewodniku Pascala napisane jest,
że drogi tam nie ma :) (mimo, że widnieje na wspomnianej już powyżej
mapie, mapie w przewodniku G. Rąkowskiego, jak również na
topograficznych mapach ukraińskich). Faktycznie, za Sławskiem
zaczęła się powoli kończyć twarda nawierzchnia, a za Oporcem
droga zrobiła się gruntowa i stromymi zakosami zaczęła się
wspinać na przełęcz.
Nie
spodziewaliśmy się jednak, że drogi tej aż tak bardzo nie ma :)
To znaczy, jest, ale obecnie Ukraińcy przebudowują tunel i gruntowa
droga na przełęcz jest całkowicie rozryta kołami ciężarówek.
Do celu zabrakło nam wprawdzie tylko jakichś paruset metrów, ale
rozkopywanie kamieni i zaschniętej górskiej gliny, to nie to samo,
co z mokrą ziemią w lesie. Zdecydowaliśmy się więc zarządzić
odwrót i pojechać z powrotem w kierunku Sławska, podziwiając
po drodze piękne widoki doliny rzeki Opór.
Skoro
przez Beskid się nie dało, to następna jest Przełęcz Wyszkowska
(albo też Toruńska, 941 m). Ukraińska mapa topograficzna pokazywała
niedaleki skrót leśną drogą między Różanką Wyżnia i
Seneczowem. Decyzja była oczywista - jedziemy! Rzekę Różankę
droga przekraczała brodami, co było okazją do nakręcenia kilku
filmików z wodą, rozbryzgującą się spod kół :) Ostatecznie
jednak, droga dosłownie znikła w lesie, na stromym zboczu...
Karpaty pokonały nas po raz kolejny... :(
Rytualnie
ochlapani błotem, wycofaliśmy się do Skolego. Było już dość
późno, a i my zmęczeni, więc zatrzymaliśmy się w pierwszym
hotelu, jakiego szyld zauważyliśmy. Jak się okazało, był to
strzał w dziesiątkę. Od strony ulicy hotel "Wiwczaryk" (ul.
Daniela Halickiego 43) nie prezentuje się specjalnie okazale
(wejście od frontu prowadzi do sklepu spożywczego), za to standard
(i cena) noclegu jest godna polecenia. Jak się okazało, bardzo
sympatyczny właściciel pracował kilka lat w Polsce i bardzo mile wspomina Polaków. Zaciągnął
nas do hotelowej restauracji, gdzie w ciekawie zaaranżowanych
pomieszczeniach serwował nam osobiście specjały karpackiej
kuchni. Na drugie danie kolacyjne zaszlachtowaliśmy natomiast arbuza,
kupionego chyba jeszcze pierwszego dnia pobytu na Ukrainie, którego
dotychczas nie było okazji zjeść.
Siódmego
dnia rano zwiedziliśmy miasteczko, rozciągnięte wzdłuż jednej
głównej ulicy, ale nieporównywalnie ładniejsze i
sympatyczniejsze, niż Sławsko. Na wyjezdnym stanęliśmy jeszcze na małym bazarze
u stóp pomnika z czerwonoarmistą i dwoma Hucułami, dmącymi w
trembity.
Bardzo
dobrą szosą przemknęliśmy przez Stryj, Bolechów i Dolinę –
tym samym, przemierzając fragment naszego zeszłorocznego szlaku,
choć w przeciwną stronę. Trochę gorszą, ale nadal asfaltową
drogą dojechaliśmy na Przełęcz Wyszkowską, oddzielającą Bieszczady od Gorganów. Ledwie zdążyliśmy
wyjść z samochodów i rozejrzeć się dokoła, gdy rozpętała się gwałtowna burza.
Przez kwadrans lało jak z cebra. Chwilę potem wyszło jednak Słońce
i nagrzana ziemia zaczęła intensywnie parować. Na przełęczy znajduje się parking z piknikowymi altankami (stoją dokładnie w miejscu przedwojennej strażnicy granicznej) i, założony na planie koła, pierwszowojenny cmentarz z polskimi napisami na krzyżach.
Ostatecznie przejechaliśmy
więc na południową stronę Karpat. Kilkadziesiąt kilometrów szosy,
dzielących nas od Chustu, było jednak pokryte asfaltem tak fatalnej
jakości, że do celu naszej podróży dotarliśmy dopiero na wieczór. Jak
powiedział jeden z naszych kierowców – "przejechałem może sto kilometrów,
ale czuję się, jakbym przejechał sześćset"... Natomiast tuż
przed Chustem zajechaliśmy jeszcze do... Izy :)))
(c.d.n.)
Fajne przygody :) a widoki przepiękne!
OdpowiedzUsuńAle miło teraz, gdy zimno i człowiek głównie siedzi w domu, pooglądać takie zdjęcia, powspominać... Wspaniała wyprawa:) Pozdrowionka serdeczne!
OdpowiedzUsuńWspaniałe miejsce, cieszę się, że dzięki Tobie mogłam być tam...gdzie mnnie nigdy nie było...
OdpowiedzUsuńZ okazji świąt życzę Ci....
Prawdziwie rodzinnych, ciepłych-ciepłem domowego ogniska Świąt Bożego Narodzenia i samych pięknych chwil, oraz szczęścia i pomyślności w Nowym 2014 Roku!!
Dopiero teraz miałam czas by przeczytać tak długiego posta:)
OdpowiedzUsuńMiło jest w zimowe wieczory "odgrzać "wspomnienia z wakacji:)