sobota, 21 grudnia 2013

Ukraina 2013 - cz. 4 – Po drogach, których nie było :)


Z Husnego, które miejscami przypominało żywy skansen, wyruszyliśmy szóstego dnia rano w dalsza drogę na wschód, przez Tucholkę i Tuchlę, do Sławska.




Krótki przystanek zrobiliśmy zaraz za Hołowieckiem, gdzie na uroczysku Puhar sterczy z ziemi pięęękny okaz fliszu karpackiego, z której to skały zbudowane są całe Beskidy. Szczególnie zachwycona fliszem była oczywiście koleżanka geograf, która zrobiła nam mały wykład o tym, jak to wszystko się osadzało, fałdowało i piętrzyło :)




Po drugiej stronie rzeki Hołowczanki wznosi się kopulasta góra Makówka. Tu, w czasie I wojny światowej, miała miejsce jedna z największych bitew Ukraińskich Strzelców Siczowych z Rosjanami. Las na szczycie góry kryje duży cmentarz wojenny. Gdy tak staliśmy między fliszem a polem bitwy, na samochodzie przysiadł duży, zielony jegomość :)





Jak się okazało, Sławsko niestety już w niczym nie przypomina kurortu, znanego z przedwojennych pocztówek i przewodników. Obecnie, życie w Sławsku skupia się głównie na jednej ulicy, biegnącej wzdłuż torów kolejowych i kilku krótkich przecznicach, szczególnie w rejonie niedużego, zabytkowego budynku dworca. Stoją tam stragany ze wszystkim, co tylko można sprzedać, oraz mieszczą się liczne sklepy, sklepiki i punkty gastronomiczne.






Planowaliśmy przejechać Karpaty przełęczą Beskid (974 m), pod którą biegnie tunel kolejowy. Zwłaszcza, że w przewodniku Pascala napisane jest, że drogi tam nie ma :) (mimo, że widnieje na wspomnianej już powyżej mapie, mapie w przewodniku G. Rąkowskiego, jak również na topograficznych mapach ukraińskich). Faktycznie, za Sławskiem zaczęła się powoli kończyć twarda nawierzchnia, a za Oporcem droga zrobiła się gruntowa i stromymi zakosami zaczęła się wspinać na przełęcz.





Nie spodziewaliśmy się jednak, że drogi tej aż tak bardzo nie ma :) To znaczy, jest, ale obecnie Ukraińcy przebudowują tunel i gruntowa droga na przełęcz jest całkowicie rozryta kołami ciężarówek. Do celu zabrakło nam wprawdzie tylko jakichś paruset metrów, ale rozkopywanie kamieni i zaschniętej górskiej gliny, to nie to samo, co z mokrą ziemią w lesie. Zdecydowaliśmy się więc zarządzić odwrót i pojechać z powrotem w kierunku Sławska, podziwiając po drodze piękne widoki doliny rzeki Opór.







Skoro przez Beskid się nie dało, to następna jest Przełęcz Wyszkowska (albo też Toruńska, 941 m). Ukraińska mapa topograficzna pokazywała niedaleki skrót leśną drogą między Różanką Wyżnia i Seneczowem. Decyzja była oczywista - jedziemy! Rzekę Różankę droga przekraczała brodami, co było okazją do nakręcenia kilku filmików z wodą, rozbryzgującą się spod kół :) Ostatecznie jednak, droga dosłownie znikła w lesie, na stromym zboczu... Karpaty pokonały nas po raz kolejny... :(





Rytualnie ochlapani błotem, wycofaliśmy się do Skolego. Było już dość późno, a i my zmęczeni, więc zatrzymaliśmy się w pierwszym hotelu, jakiego szyld zauważyliśmy. Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę. Od strony ulicy hotel "Wiwczaryk" (ul. Daniela Halickiego 43) nie prezentuje się specjalnie okazale (wejście od frontu prowadzi do sklepu spożywczego), za to standard (i cena) noclegu jest godna polecenia. Jak się okazało, bardzo sympatyczny właściciel pracował kilka lat w Polsce i bardzo mile wspomina Polaków. Zaciągnął nas do hotelowej restauracji, gdzie w ciekawie zaaranżowanych pomieszczeniach serwował nam osobiście specjały karpackiej kuchni. Na drugie danie kolacyjne zaszlachtowaliśmy natomiast arbuza, kupionego chyba jeszcze pierwszego dnia pobytu na Ukrainie, którego dotychczas nie było okazji zjeść.






Siódmego dnia rano zwiedziliśmy miasteczko, rozciągnięte wzdłuż jednej głównej ulicy, ale nieporównywalnie ładniejsze i sympatyczniejsze, niż Sławsko. Na wyjezdnym stanęliśmy jeszcze na małym bazarze u stóp pomnika z czerwonoarmistą i dwoma Hucułami, dmącymi w trembity.







Bardzo dobrą szosą przemknęliśmy przez Stryj, Bolechów i Dolinę – tym samym, przemierzając fragment naszego zeszłorocznego szlaku, choć w przeciwną stronę. Trochę gorszą, ale nadal asfaltową drogą dojechaliśmy na Przełęcz Wyszkowską, oddzielającą Bieszczady od Gorganów. Ledwie zdążyliśmy wyjść z samochodów i rozejrzeć się dokoła, gdy rozpętała się gwałtowna burza. Przez kwadrans lało jak z cebra. Chwilę potem wyszło jednak Słońce i nagrzana ziemia zaczęła intensywnie parować. Na przełęczy znajduje się parking z piknikowymi altankami (stoją dokładnie w miejscu przedwojennej strażnicy granicznej) i, założony na planie koła, pierwszowojenny cmentarz z polskimi napisami na krzyżach.







Ostatecznie przejechaliśmy więc na południową stronę Karpat. Kilkadziesiąt kilometrów szosy, dzielących nas od Chustu, było jednak pokryte asfaltem tak fatalnej jakości, że do celu naszej podróży dotarliśmy dopiero na wieczór. Jak powiedział jeden z naszych kierowców – "przejechałem może sto kilometrów, ale czuję się, jakbym przejechał sześćset"... Natomiast tuż przed Chustem zajechaliśmy jeszcze do... Izy :)))





(c.d.n.)

4 komentarze:

  1. Fajne przygody :) a widoki przepiękne!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale miło teraz, gdy zimno i człowiek głównie siedzi w domu, pooglądać takie zdjęcia, powspominać... Wspaniała wyprawa:) Pozdrowionka serdeczne!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniałe miejsce, cieszę się, że dzięki Tobie mogłam być tam...gdzie mnnie nigdy nie było...

    Z okazji świąt życzę Ci....

    Prawdziwie rodzinnych, ciepłych-ciepłem domowego ogniska Świąt Bożego Narodzenia i samych pięknych chwil, oraz szczęścia i pomyślności w Nowym 2014 Roku!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Dopiero teraz miałam czas by przeczytać tak długiego posta:)
    Miło jest w zimowe wieczory "odgrzać "wspomnienia z wakacji:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarze :)