Na chwilę przerwę moje wakacyjne
jeszcze relacje z długiej podróży po Ukrainie, aby pokazać Wam
wycieczkę, która się już kończy – ale jeszcze parę godzin
potrwa, bo posta piszę z autobusu relacji Praga-Warszawa, będąc
właśnie gdzieś w okolicach Łodzi.
Ostatni tydzień lutego spędziliśmy
za granicą – w Czechach, na Węgrzech, a siłą rzeczy, także
trochę na Słowacji, bo poruszaliśmy się tylko po powierzchni
ziemi.
Zaczęliśmy od Pragi, gdzie po nocnej
podróży bezpośrednim pociągiem z Warszawy powitała nas piękna,
wiosenna pogoda. Nie zamierzaliśmy zwiedzać niczego konkretnego –
ot, tak po prostu, poprzypominać sobie przez dwa dni miejsca, w
których nas dawno nie było i objeść się smażonym serem z
frytkami i sosem tatarskim :)
Pochodziliśmy więc po Starym Mieście,
Małej Stranie i Hradczanach. Na Rynku trwał festiwal karnawałowy,
stały budki z kiełbaskami i piwem, a na scenie występowali artyści
– my załapaliśmy się na koncert muzyki renesansowej.
Zrobiliśmy sobie tylko jedną dalszą
wycieczkę w nowe dla nas miejsce – na zachodnich peryferiach Pragi
wznosi się Biała Góra – miejsce przegranej bitwy armii czeskiej
z wojskami habsburskimi, która rozegrała się w 1620 r. Jej efektem
było wchłonięcie, na blisko 300 lat, niezależnego państwa
czeskiego przez monarchię habsburską. Na polu bitwy zachowała się
mogiła poległych, zwieńczona małym pomnikiem, wystawionym w 1920
r.
Z Pragi pojechaliśmy do Brna, gdzie
spotkaliśmy się z naszymi znajomymi Czechami i również
„poprzypominaliśmy” sobie miasto, odwiedzając antykwariaty i
sklepy z materiałami do skrapowania :)
Na kolejne trzy dni pojechaliśmy do
Budapesztu, gdzie dotychczas bywaliśmy jedynie przejazdem, nie
zatrzymując się na noc. Stolica Węgier przywitała nas
niespecjalną pogodą – było szaro i mgliście. Toteż, gdy na
początek naszej wizyty wjechaliśmy na Górę Gellerta, na której
stoi Cytadela i Pomnik Wolności, widoki nie były oszałamiające.
Potem przemieściliśmy się do Starego
Miasta historycznej Budy. Dzielnica ta ma podłużny kształt,
uwarunkowany położeniem na wzgórzu takiego kształtu. Oprócz
szeregu malowniczych kamieniczek, obejrzeliśmy tam kościół
Najświętszej Marii Panny i położone nieopodal neoromańskie
rekonstrukcje dawnych murów i baszt obronnych, z których
rozpościera się rozległy widok na Peszt, z monumentalny gmachem
Parlamentu nad samym brzegiem Dunaju. Między kościołem a murami
stoi konny posąg św. Stefana – pierwszego króla Węgier.
Południową część wzgórza zajmuje, pełniący funkcje muzealne,
zamek królewski – podobnie jak warszawski, odbudowany po silnym
zniszczeniu w czasie II Wojny Światowej.
Po Dunaju pływają autobusy wodne –
dosłownie :)
Obejrzeliśmy związane z Polską
pomniki: generała Józefa Bema, obrońców twierdzy Przemyśl oraz
pomordowanych w Katyniu, zaś wieczorem zrobiliśmy sobie spacer po
naddunajskiej promenadzie, z widokami na starówkę w Budzie.
Niestety, obecnie, na dość długim odcinku jest ona zamknięta z
powodu przebudowy (w ogóle, sporo atrakcyjnych i ważnych
turystycznie miejsc Budapesztu jest aktualnie w przebudowie, a
dodatkowo, powstaje czwarta linia metra).
Drugi, słoneczny już dzień
zaczęliśmy od wizyty w Muzeum Etnograficznym. Jego siedzibą jest
ogromny budynek o pięknym wystroju reprezentacyjnej klatki schodowej
i atrium. Ekspozycja stała, zajmująca kilkadziesiąt pomieszczeń
na pierwszym piętrze gmachu, obrazuje szeroko rozumianą węgierską
kulturę ludową we wszelkich jej aspektach – stroje ludowe,
narzędzia rolnicze, rzemiosło. Jest tu także zainscenizowany targ
oraz wnętrze kościoła w trakcie ceremonii ślubnej. Obecnie
prezentowane są też dwie wystawy czasowe. Pierwsza z nich,
umieszczona w kilku salach na parterze, opisuje szczegółowo jeden z
regionów Węgier, zaś kilka sal na drugim piętrze zajęła druga,
obejmująca współczesną japońską sztukę ludową. Jak na tak
wielki gmach, wystawy te (zwłaszcza czasowe) prezentowały się
jednak dość skromnie.
Po południu udaliśmy się na spacer
po ulicach i deptakach Pesztu. Obejrzeliśmy katedrę św. Stefana i
synagogę. Na jej dziedzińcu stoi pomnik ofiar Holocaustu, w
kształcie wierzby płaczącej, na której liściach zapisane są
imiona i nazwiska zamordowanych.
Stamtąd udaliśmy się na zakupy do
Centralnej Hali Targowej przy Moście Wolności. Mogę szczerze
polecić to miejsce – choć ceny są z pewnością ustawione pod
turystów, to jednak artykuły spożywcze (w tym, popularna jako
pamiątka, papryka w płóciennych woreczkach) i wszelkiego rodzaju
suweniry są tu znacznie tańsze niż w miejscach bardziej
uczęszczanych. Poza tym, można tu zjeść smacznego langosza :)
Potem pojechaliśmy obejrzeć z
zewnątrz imponującą fasadę Muzeum Sztuki Użytkowej, ozdobioną
cegłami, dachówkami i innymi elementami ceramicznymi o różnych kształtach i
kolorach. Dokładnie naprzeciw tego gmachu wypatrzyłam dwa sklepy z
materiałami do skrapowania – i poczyniłam małe zakupy :)
A wieczorem pojechaliśmy jeszcze raz
na Górę Gellerta, obejrzeć rozświetlone miasto. Swoją drogą,
ile to prądu idzie na te wszystkie iluminacje... :)
Dzień trzeci zaczęliśmy od Muzeum
Historii Wojskowości – tu z kolei, niezbyt reprezentacyjny budynek
kryje bardzo bogate zbiory. Na parterze zwiedziliśmy ekspozycję
stałą, dotyczącą wydarzeń 1956 r., oraz czasową, obrazującą
węgiersko-niemiecką współpracę w dziedzinie lotniczej w okresie
międzywojennym. Jednym z eksponatów była wielka, piękna makieta
budapeszteńskiego lotniska.
Na pierwszym piętrze znajdują się
zaś dwie duże ekspozycje stałe – jedna o historii armii
węgierskiej i austro-węgierskiej do 1918 r., a druga – o okresie
międzywojennym i II Wojnie Światowej. Jeszcze jedna ekspozycja
stała zajmuje główną klatkę schodową – w przeszklonych
gablotach stoi kilkaset plastikowych modeli czołgów, armat i
samolotów. Ponadto, wzdłuż ścian korytarzy rozstawione są różne
działa, miny i torpedy, a na ścianach wiszą obrazy, mapy i plakaty
o tematyce militarnej.
Ostatnim muzeum, odwiedzonym w
Budapeszcie była stara apteka na Wzgórzu Zamkowym. Jedna z sal
przedstawia wnętrze XVIII-wiecznej apteki, inna – pracownię
alchemika. W gablotach można obejrzeć różne przyrządy i naczynia
oraz zielniki i podręczniki farmaceutyczne. Ciekawym eksponatem jest
głowa mumii – niegdyś ucierano je na proszek, stosowany jako
lekarstwo na różne schorzenia – brrr...
Na koniec pojechaliśmy jeszcze pod
pomnik Legionów Polskich, wystawiony jeszcze w okresie
międzywojennym, po czym wróciliśmy do śródmieścia. Na głównym
deptaku Pesztu widzieliśmy ulicznego artystę, zastygłego w mocno
wygiętej pozie – zapewne, dzięki przemyślnemu zaczepieniu buta o
kratę kanalizacji.
Widzieliśmy też siedzenia dla miłośników obserwacji ruchu tramwajowego ;)
Po trzech dniach w Budapeszcie
wróciliśmy do naszych znajomych, do Brna i następnego dnia
poszliśmy na spacer do nowo otwartego Muzeum Zabawek (jest to filia
Muzeum Miejskiego). Jak czeski folklor każe, laleczki krzątały się
po domu, a misie w tym czasie siedziały w gospodzie nad kuflami piwa
:)))
Na koniec dnia poszliśmy jeszcze na
wzgórze Szpilberk, czyli na brneńską Cytadelę, z otoczonym
bastionami zamkiem, mieszczącym główne zbiory Muzeum Miejskiego i
ładnym widokiem na okolicę.
A dziś wstaliśmy wcześnie rano,
pojechaliśmy do Pragi, a stamtąd jedziemy właśnie do Warszawy. A
więc - przedwczoraj jeszcze na Węgrzech i Słowacji, wczoraj w
Czechach, a dziś w Polsce :)
Oooo,teraz będziesz miała z czego robić albumy!Tyyyle zdjęć!
OdpowiedzUsuńZ pracowni alchemika poproszę o zbliżenia na te cudne tabliczki:)
Świetna wycieczka :) Ja od kilku lat zbieram się na wyjazd do Pragi, ale jakoś nigdy nie wychodzi... ;)
OdpowiedzUsuńjej, ile pięknych miejsc pozwiedzałaś :D
OdpowiedzUsuń