poniedziałek, 26 maja 2014

Majówka na Jurze

Tegoroczny długi weekend majowy spędziliśmy w Jurze, wraz z naszymi znajomymi z Poznania. Spotkaliśmy się w Łodzi, gdzie my dojechaliśmy autobusem, a oni – własnym samochodem. Zaraz też ruszyliśmy w dalszą drogę, zatrzymując się na chwilę w Częstochowie. Pogoda była piękna. Zrobiliśmy sobie krótki spacer deptakiem na Jasną Górę, po drodze wstępując do pizzerii i na lody oraz odwiedzając Halinę Poświatowską, siedzącą na ławeczce :)



Z Częstochowy pojechaliśmy do Olsztyna, by odwiedzić pierwszy z jurajskich zamków. Z Rynku prowadzi do niego krótki deptak ze straganami, na których można kupić miecze, tarcze, topory i w ogóle zakuć się w zbroję od stóp do głów. A trzeba dodać, że nasi znajomi byli ze swoja latoroślą, która od tych (i następnych) straganów wzroku nie mogła oderwać :) Nieodrywanie wzroku zaowocowało ostatecznie nabyciem drewnianego topora :)




Na miejsce noclegu w Bobolicach zajechaliśmy już po zmroku. Budynek, który był chyba kiedyś szkołą, został zamieniony na hotel turystyczny, ze wspólną kuchnią i łazienkami. Na terenie wokół hotelu można też rozstawić namiot i rozpalić ognisko. Gdy zasypialiśmy, zza okna dochodziły do nas piosenki Kultu, śpiewane do akompaniamentu gitary. W sumie, miła rzecz, ale może nie o pierwszej w nocy... :)

Prognoza pogody na drugi dzień maja była bardzo obiecująca, toteż zdecydowaliśmy się wybrać na dalszą wycieczkę, zostawiając bliższe rejony na pojutrze, kiedy pogoda miała się pogorszyć.

Przejechaliśmy obok zamków w Bobolicach i Mirowie i skierowaliśmy się na południe, zatrzymując się przy pierwszowojennym cmentarzu, którym było bardzo zainteresowane 20% uczestników wycieczki :) A potem zajechaliśmy na zamek w Morsku – niestety, zamknięty dla zwiedzających, można go jedynie obejść dookoła.


W dalszej drodze zatrzymaliśmy się na chwilę, aby zrobić zdjęcia skały, zwanej z oczywistych powodów Okiennikiem Wielkim.


Zajechaliśmy też do Zawiercia, gdzie chcieliśmy odwiedzić izbę muzealną, ale była ona nieczynna. Przespacerowaliśmy się więc po mieście i zrobiliśmy zakupy.

Następnym punktem wycieczki były Klucze, gdzie po krótki błądzeniu dotarliśmy na punkt widokowy, górujący nad Pustynią Błędowską. Z Pustyni pozostało już niewiele piasku; większość terenu porastają już drzewa i krzewy.


Klucze były najdalej na południe wysuniętym punktem naszej wycieczki. Stąd wracaliśmy jednak bocznymi drogami, aby odwiedzić jeszcze kilka ciekawych miejsc. Pierwszym z nich był Bydlin i Krzywopłoty – ze wzgórzem zamkowym i polem bitwy I Brygady Legionów Polskich z Rosjanami w 1914 r.


Potem zatrzymaliśmy się pod zamkiem w Smoleniu – jak się okazało, był to chyba najciekawszy obiekt, jaki odwiedziliśmy w czasie naszej wycieczki. Zamek zdaje się być obecnie w trakcie remontu i teoretycznie wejście na niego jest zamknięte – ale tylko teoretycznie. Po stromej wspinaczce pod górę, można wejść na dwa dolne dziedzińce zamkowe – jeden jeszcze mocno zarośnięty zielenią, za to drugi – ładnie wysprzątany i odnowiony. Stromymi, drewnianymi schodami można się wspiąć na górny dziedziniec. Tam stoi wieża, wewnątrz której zainstalowane są kręcone schody, a z górnego tarasu rozpościera się przepiękny widok – widać stamtąd nawet zamek w Ogrodzieńcu-Podzamczu. Wygląda na to, że już niebawem zamek będzie udostępniony do oficjalnego zwiedzania.




Ze Smolenia pojechaliśmy do Pilicy, gdzie obejrzeliśmy otoczony fortyfikacjami bastionowymi dawny zamek, przebudowany na pałacową rezydencję. O ile część oficyn jest lepiej czy gorzej zagospodarowana, a nawet zamieszkała, o tyle główny korpus pałacu przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Po obejrzeniu zamku udaliśmy się na pilicki Rynek (będący obecnie w trakcie przebudowy), do pizzerii.




Ostatnim punktem drugiego dnia wycieczki był Ogrodzieniec-Podzamcze. Obeszliśmy dookoła ogromne ruiny zamku, którego otoczenie wygląda jak tandetny, komercyjny Disneyland. Powspinaliśmy się też na okoliczne skałki, a w tym, na Górę Janowskiego, będącą najwyższym wzniesieniem Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Dzień był bardzo intensywny – do Bobolic wróciliśmy znowu po zmroku.






Trzeciego maja rano było szaro. Gdy oglądaliśmy zamek w Bobolicach, zaczął siąpić deszcz. A po chwili, rozpadało się na dobre i padało do popołudnia.




Pojechaliśmy do Złotego Potoku, gdzie stoi pałac Raczyńskich i dworek Krasińskich, w którym mieści się nieduże muzeum. Park pałacowy zwiedzaliśmy pod parasolami, w strugach deszczu.



Złoty Potok słynie z hodowli pstrągów, zapoczątkowanej tu przez Raczyńskich. Ponieważ pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu, spędziliśmy jakąś godzinkę w jednej z restauracji, nad rybą, pizzą i piwem.

Pustynia Błędowska przez długie lata była poligonem wojskowym, więc w okolicy spotkaliśmy też kawalkadę ciężarówek z rozrywkowym ładunkiem :)


Ponieważ pogoda cały czas była fatalna, zdecydowaliśmy się pojechać do Częstochowy, aby zajrzeć do jakichś muzeów. O dziwo, kiedy tam jechaliśmy, rozpogodziło się. W Częstochowie zwiedziliśmy podziemne Muzeum Górnictwa Rud Żelaza, pawilon z dwiema wystawami czasowymi – o tradycjach kościuszkowskich w Polsce i obrazów częstochowskiego artysty (były tam nawet pejzaże, malowane na Krymie), oraz Zagrodę Włościańską, czyli nieduży, stary dom z ekspozycją etnograficzną.





W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy Grocie Niedźwiedziej oraz ruinach kościoła św. Stanisława pod Żarkami. Kościół stoi nad wysokim jurajskim progu skalnym, z którego rozpościera się fantastyczny widok w stronę południową.



Wróciliśmy na kwaterę, ale pod wieczór, kiedy deszcz ustał, ci bardziej zmęczeni pozostali w domu, a ci mniej zmęczeni pojechali jeszcze trochę posmakować skałek na Górze Zborów.




Ostatniego dnia znowu zrobiło się słonecznie i ciepło. Zajechaliśmy pod zamek mirowski, aby obejrzeć go wreszcie na spokojnie, bez pośpiechu i deszczu, kapiącego na głowę (pierwsza fotka to jeszcze raz Bobolice).




A potem już opuściliśmy Jurę i skierowaliśmy się do Łodzi – ale bocznymi drogami, przez pola zażółcone rzepakiem i zielone łąki :) W Łodzi poszliśmy na obiad na Piotrkowską, która, jak się okazało, jest na długim odcinku całkowicie rozkopana.



W Łodzi wsiedliśmy w autobus i wróciliśmy do Warszawy, zaś nasi znajomi pojechali do Poznania. Wyjazd był bardzo udany, choć mógłby być udany bardziej, gdyby nie ten jeden deszczowy dzień. No ale cieszmy się, że nie lało przez trzy dni :)

2 komentarze:

  1. O, to byłaś całkiem niedaleko :)
    My robimy czasem jednodniowe wypady na zamki - z tych co wymieniłaś to byliśmy w Ogrodzieńcu, Bobolicach i Mirowie. A do Złotego Potoku na pstrąga chętnie się przejadę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała relacja! Skorzystam z niej,gdy w końcu wybierzemy się w te ciekawe strony.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarze :)