Tegoroczny
długi weekend majowy spędziliśmy w Jurze, wraz z naszymi znajomymi
z Poznania. Spotkaliśmy się w Łodzi, gdzie my dojechaliśmy
autobusem, a oni – własnym samochodem. Zaraz też ruszyliśmy w
dalszą drogę, zatrzymując się na chwilę w Częstochowie. Pogoda
była piękna. Zrobiliśmy sobie krótki spacer deptakiem na Jasną
Górę, po drodze wstępując do pizzerii i na lody oraz odwiedzając Halinę Poświatowską, siedzącą na ławeczce :)
Z
Częstochowy pojechaliśmy do Olsztyna, by odwiedzić pierwszy z
jurajskich zamków. Z Rynku prowadzi do niego krótki deptak ze
straganami, na których można kupić miecze, tarcze, topory i w
ogóle zakuć się w zbroję od stóp do głów. A trzeba dodać, że
nasi znajomi byli ze swoja latoroślą, która od tych (i następnych)
straganów wzroku nie mogła oderwać :) Nieodrywanie wzroku
zaowocowało ostatecznie nabyciem drewnianego topora :)
Na
miejsce noclegu w Bobolicach zajechaliśmy już po zmroku. Budynek,
który był chyba kiedyś szkołą, został zamieniony na hotel
turystyczny, ze wspólną kuchnią i łazienkami. Na terenie wokół hotelu
można też rozstawić namiot i rozpalić ognisko. Gdy zasypialiśmy,
zza okna dochodziły do nas piosenki Kultu, śpiewane do
akompaniamentu gitary. W sumie, miła rzecz, ale może nie o
pierwszej w nocy... :)
Prognoza
pogody na drugi dzień maja była bardzo obiecująca, toteż
zdecydowaliśmy się wybrać na dalszą wycieczkę, zostawiając
bliższe rejony na pojutrze, kiedy pogoda miała się pogorszyć.
Przejechaliśmy
obok zamków w Bobolicach i Mirowie i skierowaliśmy się na
południe, zatrzymując się przy pierwszowojennym cmentarzu, którym
było bardzo zainteresowane 20% uczestników wycieczki :) A potem
zajechaliśmy na zamek w Morsku – niestety, zamknięty dla
zwiedzających, można go jedynie obejść dookoła.
W
dalszej drodze zatrzymaliśmy się na chwilę, aby zrobić zdjęcia
skały, zwanej z oczywistych powodów Okiennikiem Wielkim.
Zajechaliśmy
też do Zawiercia, gdzie chcieliśmy odwiedzić izbę muzealną, ale
była ona nieczynna. Przespacerowaliśmy się więc po mieście i
zrobiliśmy zakupy.
Następnym
punktem wycieczki były Klucze, gdzie po krótki błądzeniu
dotarliśmy na punkt widokowy, górujący nad Pustynią Błędowską.
Z Pustyni pozostało już niewiele piasku; większość terenu
porastają już drzewa i krzewy.
Klucze
były najdalej na południe wysuniętym punktem naszej wycieczki.
Stąd wracaliśmy jednak bocznymi drogami, aby odwiedzić jeszcze
kilka ciekawych miejsc. Pierwszym z nich był Bydlin i Krzywopłoty –
ze wzgórzem zamkowym i polem bitwy I Brygady Legionów Polskich z
Rosjanami w 1914 r.
Potem
zatrzymaliśmy się pod zamkiem w Smoleniu – jak się okazało, był
to chyba najciekawszy obiekt, jaki odwiedziliśmy w czasie naszej
wycieczki. Zamek zdaje się być obecnie w trakcie remontu i
teoretycznie wejście na niego jest zamknięte – ale tylko
teoretycznie. Po stromej wspinaczce pod górę, można wejść na dwa
dolne dziedzińce zamkowe – jeden jeszcze mocno zarośnięty
zielenią, za to drugi – ładnie wysprzątany i odnowiony.
Stromymi, drewnianymi schodami można się wspiąć na górny
dziedziniec. Tam stoi wieża, wewnątrz której zainstalowane są
kręcone schody, a z górnego tarasu rozpościera się przepiękny
widok – widać stamtąd nawet zamek w Ogrodzieńcu-Podzamczu.
Wygląda na to, że już niebawem zamek będzie udostępniony do
oficjalnego zwiedzania.
Ze
Smolenia pojechaliśmy do Pilicy, gdzie obejrzeliśmy otoczony
fortyfikacjami bastionowymi dawny zamek, przebudowany na pałacową
rezydencję. O ile część oficyn jest lepiej czy gorzej
zagospodarowana, a nawet zamieszkała, o tyle główny korpus pałacu
przedstawia obraz nędzy i rozpaczy. Po obejrzeniu zamku udaliśmy
się na pilicki Rynek (będący obecnie w trakcie przebudowy), do
pizzerii.
Ostatnim
punktem drugiego dnia wycieczki był Ogrodzieniec-Podzamcze.
Obeszliśmy dookoła ogromne ruiny zamku, którego otoczenie wygląda
jak tandetny, komercyjny Disneyland. Powspinaliśmy się też na
okoliczne skałki, a w tym, na Górę Janowskiego, będącą
najwyższym wzniesieniem Jury Krakowsko-Częstochowskiej. Dzień był
bardzo intensywny – do Bobolic wróciliśmy znowu po zmroku.
Trzeciego
maja rano było szaro. Gdy oglądaliśmy zamek w Bobolicach, zaczął
siąpić deszcz. A po chwili, rozpadało się na dobre i padało do
popołudnia.
Pojechaliśmy
do Złotego Potoku, gdzie stoi pałac Raczyńskich i dworek
Krasińskich, w którym mieści się nieduże muzeum. Park pałacowy
zwiedzaliśmy pod parasolami, w strugach deszczu.
Złoty
Potok słynie z hodowli pstrągów, zapoczątkowanej tu przez
Raczyńskich. Ponieważ pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu, spędziliśmy
jakąś godzinkę w jednej z restauracji, nad rybą, pizzą i piwem.
Pustynia
Błędowska przez długie lata była poligonem wojskowym, więc w
okolicy spotkaliśmy też kawalkadę ciężarówek z rozrywkowym ładunkiem :)
Ponieważ
pogoda cały czas była fatalna, zdecydowaliśmy się pojechać do
Częstochowy, aby zajrzeć do jakichś muzeów. O dziwo, kiedy tam
jechaliśmy, rozpogodziło się. W Częstochowie zwiedziliśmy
podziemne Muzeum Górnictwa Rud Żelaza, pawilon z dwiema wystawami
czasowymi – o tradycjach kościuszkowskich w Polsce i obrazów
częstochowskiego artysty (były tam nawet pejzaże, malowane na
Krymie), oraz Zagrodę Włościańską, czyli nieduży, stary dom z
ekspozycją etnograficzną.
W
drodze powrotnej zatrzymaliśmy się przy Grocie Niedźwiedziej oraz
ruinach kościoła św. Stanisława pod Żarkami. Kościół stoi nad
wysokim jurajskim progu skalnym, z którego rozpościera się
fantastyczny widok w stronę południową.
Wróciliśmy
na kwaterę, ale pod wieczór, kiedy deszcz ustał, ci bardziej
zmęczeni pozostali w domu, a ci mniej zmęczeni pojechali jeszcze
trochę posmakować skałek na Górze Zborów.
Ostatniego
dnia znowu zrobiło się słonecznie i ciepło. Zajechaliśmy pod
zamek mirowski, aby obejrzeć go wreszcie na spokojnie, bez pośpiechu
i deszczu, kapiącego na głowę (pierwsza fotka to jeszcze raz Bobolice).
A
potem już opuściliśmy Jurę i skierowaliśmy się do Łodzi –
ale bocznymi drogami, przez pola zażółcone rzepakiem i zielone
łąki :) W
Łodzi poszliśmy na obiad na Piotrkowską, która, jak się okazało,
jest na długim odcinku całkowicie rozkopana.
W Łodzi wsiedliśmy w
autobus i wróciliśmy do Warszawy, zaś nasi znajomi pojechali do
Poznania. Wyjazd był bardzo udany, choć mógłby być udany
bardziej, gdyby nie ten jeden deszczowy dzień. No ale cieszmy się,
że nie lało przez trzy dni :)
O, to byłaś całkiem niedaleko :)
OdpowiedzUsuńMy robimy czasem jednodniowe wypady na zamki - z tych co wymieniłaś to byliśmy w Ogrodzieńcu, Bobolicach i Mirowie. A do Złotego Potoku na pstrąga chętnie się przejadę :)
Wspaniała relacja! Skorzystam z niej,gdy w końcu wybierzemy się w te ciekawe strony.
OdpowiedzUsuń