Najdalsza ze wszystkich naszych dotychczasowych krymskich
wycieczek prowadziła do Teodozji. Jest to duże, bardzo stare miasto, położone
na południowo-wschodnim wybrzeżu półwyspu, istniejące nieprzerwanie od czasów antycznych.
W dodatku, obecnie nosi swoją pierwotną, starogrecką nazwę.
Z Ałuszty do Teodozji pojechaliśmy autobusem przez
Symferopol, Biełogorsk i Stary Krym (według rozkładu, podróż taka trwa 4 h 15
min.). Pierwsza przygoda spotkała nas zaraz na starcie. Dostaliśmy bilety na
miejsca nr 26 i 27, na samym końcu autobusu. Z pewnym zdziwieniem zauważyliśmy,
że z naszymi miejscami sąsiadują miejsca nr 28 i... nr 28. Jak się okazało,
kierowca wykazał inicjatywę i w 29-miejscowym autobusie zainstalował
trzydzieste miejsce – za przejazd na którym opłata trafiała do jego prywatnej
kieszeni :) Ponieważ jednak nie mógł wywiesić nad nim numeru „30”, nadał mu nr
29, które to miejsce z kolei stało się drugim numerem 28 :)))
Nie był to jednak koniec przygód podczas samej podróży. Tył
autobusu miał skład wprawdzie słowiański, ale mieszany –
rosyjsko-ukraińsko-polski. Szybko więc nawiązaliśmy znajomości ze
współpasażerami. Okazało się, że jeden młody Rosjanin nie wiedział, gdzie leży
Polska, co jeden Ukrainiec (jak się okazało, artysta-rzeźbiarz) skwitował
stwierdzeniem, że Rosjanie mają w szkole inne globusy :) Generalnie, w
tylnoautobusowych relacjach rosyjsko-ukraińskich dawało się stale odczuć
wzajemne drobne złośliwości :) Natomiast tuż przed Teodozją, autobus zatrzymała
GAI i dłuuugo szukała, do czego by się tu przyczepić. Ostatecznie, sympatyczny
skądinąd kierowca został oskarżony o sprowadzanie zagrożenie na podróżnych,
gdyż tylne drzwi ewakuacyjne miały uszkodzoną klamkę. Poszedł więc z
milicjantem na „gajówkę” i dopiero po jakimś kwadransie wrócił, klnąc pod
nosem. O ile zrozumieliśmy, musiał zapłacić niemały mandat. Czekając na kierowcę,
tył autobusu zastanawiał się, czy milicjant nie zauważył też gołego haku po
młotku, przeznaczonym do awaryjnego stłuczenia szyby...
Teodozja przywitała nas zachmurzonym niebem. Zaraz przy
dworcu autobusowym stoi zabytek sakralny o najbogatszym chyba wystroju
architektonicznym – cerkiew św. Katarzyny.
Spacerkiem wzdłuż głównej ulicy, a
potem po oddalonym od niej deptaku, doszliśmy do centralnej, kurortowej części
miasta. Poznać można ją po zagęszczeniu straganów, stojącym jeden obok drugiego
i dosyć szczelnie zasłaniającym widok na stojące za nimi XIX-wieczne wille.
Jak można było się tego spodziewać – po chwili lunął deszcz.
My, na szczęście, dochodziliśmy akurat do jedynego otwartego tego dnia dużego
muzeum – krajoznawczego. Średnio ciekawy z zewnątrz budynek kryje w sobie interesujące
i obszerne ekspozycje. Na parterze przedstawiono przyrodę i geologię Krymu oraz
znaleziska archeologiczne – prehistoryczne i starożytne, z czasów istnienia
tutaj kolonii greckiej. Wśród licznych eksponatów znajduje się m.in. wielka
płaskorzeźba z gryfem, który i dziś jest godłem Krymu. Na piętrze umieszczono
ekspozycje etnograficzne, z odtworzonymi wnętrzami mieszczańskimi i wiejskimi,
dawnymi strojami itp., jak również sporą ekspozycję, dotyczącą okresu II Wojny
Światowej, oraz witryny z kilkoma setkami pocztówek, przedstawiających Teodozję
z okresu przedrewolucyjnego. Ponadto, na dziedzińcu Muzeum urządzono lapidarium
detalu kamiennego. Gdy opuściliśmy Muzeum, deszcz już nie padał.
Minęliśmy dworzec kolejowy oraz stojący tuż obok, obowiązkowy
na Krymie, pomnik Lenina, jak również studnię, ufundowaną przez Iwana Ajwazowskiego – Ormianina,
lokalnego działacza społecznego i malarza-marynistę.
O ile w północnej części
miasta wzdłuż brzegu morskiego ciągną się plaże, o tyle część południowa jest odcięta
od morza portem handlowym i wojennym. Znajduje się tam jednak kilka ciekawych
zabytków. Jako następne, obejrzeliśmy swobodnie dostępne ruiny kolejnej
twierdzy genueńskiej, w obrębie murów której stoją cztery murowane cerkwie (zaraz
przy cerkwi Iwerskiej Ikony Matki Bożej można kupić kwas chlebowy z beczki).
Niestety, choć morze stąd widać, nie da się do niego dojść – jak mówią
tabliczki, jest to teren dzierżawiony przez Marynarkę Wojenną Federacji
Rosyjskiej.
W południowej części miasta warto również zwrócić uwagę na
dwa zabytki sakralne – XVII-wieczny Meczet Piątkowy i niepozorny na pierwszy
rzut oka kościół ormiański św. Siergieja, najstarszy w mieście, użytkowany nieprzerwanie
od XIV w.
Przez centrum miasta biegnie niedługi deptak – ul. Ziemska, a
w oczy rzuca się jedna ze ścian Narodowej Galerii Obrazów im. Iwana
Ajwazowskiego, z płaskorzeźbionym dziobem żaglowca, stale okupowanym przez
fotografujących się przy nich turystów. Muzeum (niestety, było zamknięte)
posiada oczywiście bogaty zbiór twórczości swojego patrona, ale gromadzi też
inne eksponaty sztuki marynistycznej.
Bezpłatną, dość szeroką, piaszczystą i nawet niezbyt
zatłoczoną plażę odcina od miasta linia kolejowa. Pociągi towarowe i osobowe
jeżdżą po niej dość często, co wygląda nieco surrealistycznie – gwar szerokiego
nadmorskiego bulwaru co paręnaście minut jest zagłuszany przeciągłym gwizdem
lokomotywy i stukotem kół po szynach.
Do Ałuszty powróciliśmy tą samą drogą, którą jechaliśmy rano.
Tym razem – bez jakichś nadzwyczajnych przygód. Jeden dzień to za mało, żeby
zwiedzić wszystkie ciekawe miejsca w Teodozji, więc chyba jeszcze kiedyś tu przyjedziemy :)
(c.d.n.)
Przygód miałaś niemało :D. Świetnie się czytało :).. I zazdroszczę wakacji :D. Pięknie zdjęcia!
OdpowiedzUsuńŁał. Zazdroszczę:) Super zdjęcia - no i przeżycia:D
OdpowiedzUsuńDzięki piękne za udział w candy i komentarz:D
Znowu piękna relacja! Zdjęcia świetne, aż chce się zobaczyć to wszystko na żywo.
OdpowiedzUsuńA tymczasem pozdrawiam z Chorwacji!
Kolejna porcja podrózy marzeń!Świetnie napisane:)Myślę,że jeszcze nieraz wrócę tu i poczytam sobie:)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia. Jakie oni mają romantyczne nazwy miejscowości :) Ale numer z tym innym globusem w Rosji hihi Bardzo ładny statek na ścianie budynku. Plaża z przejeżdzającą ciufką... ;)
OdpowiedzUsuń