W tym roku na wakacje ponownie pojechaliśmy za naszą
południowo-wschodnią granicę. Tym razem większą ekipą, bo aż w siedem osób (z
czego, trzy panie i czterech panów), no i dwoma już samochodami. Miało to swoje
plusy i minusy, bo w większej grupie trudniej o jednomyślność, ale ostatecznie
wyjazd udał się znakomicie i wszyscy wróciliśmy zadowoleni (a przynajmniej
wszyscy tak mówili :)
Ogólnym celem tegorocznego wyjazdu były ukraińskie Karpaty,
które w okresie międzywojennym stanowiły granicę między Polską a Rumunią i
Czechosłowacją, zaś po rozbiorze Czechosłowacji – Ukrainą Karpacką i Węgrami.
Pierwszy dzień wykorzystaliśmy na dojazd pod granicę
ukraińską, po drodze zwiedzając kilka miejscowości – Wojciechów, Kraśnik,
Łańcut. Na noc zatrzymaliśmy się w Krościenku, i drugiego dnia rano tam
przekroczyliśmy granicę. Zaraz za Chyrowem przywitały nas na szosie
przedstawicielki lokalnej fauny domowej.
W Felsztynie zaś zatrzymaliśmy się ponownie pod pomnikiem
Szwejka – w zeszłym roku mżył deszcz, teraz zaś było ładnie i słonecznie.
Z Felsztyna ruszyliśmy w nieznane, to znaczy, w rejony, gdzie
nikogo z nas jeszcze nie było. Szutrowa droga prowadziła przez coraz to większe
pagórki, w stronę wschodnich Bieszczad.
Pierwszym punktem programu była Przełęcz Użocka. Na zdjęciu,
wykonanym z szosy, widać linię kolejową Chyrów-Użhorod, za którą biegnie
granica polsko-ukraińska, a w dole płynie San. Zalesione wzgórza to najbardziej
na południe wysunięty kraniec Polski, zaś góry w oddali po prawej to masyw
bieszczadzkiego Halicza.
Zjechaliśmy na chwilę do ostatniej wsi po tej stronie Karpat
– Sianek, które przed wojną były popularnym kurortem i stacja narciarską.
Oczywiście nic już z tego klimatu tam nie pozostało.
Tuż przed przełęczą stoi pomnik Strzelców Siczowych – pierwszowojennej
ukraińskiej formacji zbrojnej, która tak, jak Legiony Polskie, walczyła po stronie
austro-węgierskiej z Rosją, a tu stoczyła swoją pierwszą bitwę. Na samej
przełęczy znajduje się punkt kontrolny ukraińskiej straży granicznej, która
tylko zagląda w paszporty i bez problemów przepuszcza dalej. Zatrzymaliśmy się
tam na parkingu i zrobiliśmy obiad. Wokół parkingu stoją liczne tablice
informacyjne, opisujące atrakcyjne turystycznie miejsca Użańskiego Parku Narodowego
oraz historię Przełęczy Użockiej, o którą ciężkie boje toczyły się podczas obu
wojen światowych (na przełęczy znajdują się dwa cmentarze wojenne).
Na niedawno wydanych mapach polskich i ukraińskich widnieją
dwa zielone szlaki turystyczne – pierwszy z Przełęczy Użockiej do jednego ze
źródeł Sanu, położonego na samej granicy, a drugi – z Wierchowiny Bystrej na
Połoninę Bukowską. Po zasięgnięciu języka u pograniczników dowiedzieliśmy się
jednak, że żaden z nich już nie istnieje. Innymi słowy, nie ma aktualnie
możliwości legalnego podejścia ze strony ukraińskiej na polską granicę. Szkoda,
bo na popołudnie planowaliśmy takie właśnie dwa krótkie wypady.
Wieczorem dojechaliśmy do stolicy Zakarpacia – Użhorodu, ale
jeszcze po drodze odwiedziliśmy, malowniczo położone na wysokiej skale, ruiny Zamku
Niewickiego.
W Użhorodzie zatrzymaliśmy się na noc w hotelu, z którego balkonów
rozpościerał się bardzo ładny widok na miasto.
Trzeci dzień spędziliśmy na zwiedzaniu miasta. Muzeum zamkowe
było akurat zamknięte, ale można było wejść na zewnętrzny dziedziniec, na
którym urządzono mini-ogród botaniczny, ozdobiony zabytkowymi rzeźbami i
obejrzeć zamek z zewnątrz. Niewiele zmienił się on od czasów, które obrazuje
makieta – w ruinę popadł tylko kościół, którego zarysy murów są eksponowane na
dziedzińcu.
Otwarty był natomiast skansen, położony tuż obok zamku.
Większość budynków można zwiedzać także wewnątrz.
Skansen ma całkiem licznych stałych mieszkańców :)
Potem udaliśmy się na zwiedzanie starówki, zaczynając od
soboru katedralnego i synagogi, zamienionej obecnie na filharmonię.
Stara część Użhorodu robi bardzo miłe wrażenie – jest zadbana
i sensownie zagospodarowana. Główne ulice przeznaczono tylko dla pieszych, a
wzdłuż brzegów rzeki Uż – urządzono bulwary.
Na ulicach można spotkać malarza – Ignacego Roszkowicza,
latarnika – Wujka Kolę, Dobrego Wojaka Szwejka i... zdawało nam się, że Fryderyka
Chopina, ale ostatecznie okazało się, że to Franciszek Liszt. A stoi tam też
Statua Wolności i inne niespodzianki – trzeba tylko się dobrze rozglądać po
bulwarach… :)
Na kilku kamienicach ocalały malowane szyldy w językach: węgierskim i czeskim.
Na koniec podjechaliśmy jeszcze do kościoła św. Anny na
Horianach, opisywanego jako jeden z nielicznych w tym rejonie zabytków
budownictwa romańskiego i gotyckiego. Jak się jednak okazało, kościół ten jest
całkowicie otynkowany i właściwie tylko kształt okien wskazuje na jego
wiekowość. A ponieważ był na głucho zamknięty, nie było jak obejrzeć
znajdujących się ponoć wewnątrz pięknych fresków.
Na wieczór planowaliśmy dojechać do Mukaczewa, ale na drodze
stanęła nam technika – tuż przed wyjazdem z Użhorodu w jednym z samochodów
zaczęło coś niemiłosiernie zgrzytać w przednich kołach. Po szybkich oględzinach
panowie postawili diagnozę – trzeba kupić nowe klocki hamulcowe. Zajechaliśmy
do mijanego akurat motelu, żeby zapytać o najbliższy sklep z częściami, a że
było dość późno, uznaliśmy, że tu w ogóle przenocujemy. Jak więc widać,
trzeciego dnia przejechaliśmy sobie z Użhorodu do... Użhorodu :)
A awaria okazała się nie taka poważna – po zdjęciu i ponownym
założeniu kół zgrzytanie ustało i nic nie trzeba było wymieniać.
(c.d.n.)
Świetny wyjazd, fantastyczne zdjęcia:) Dziękuję za chwile relaksu;)
OdpowiedzUsuńŚwietna relacja, zachęca do wyjazdu :) niesamowite te stare szyldy!!
OdpowiedzUsuńDziekuję za tak wspaniałą relację i cudowne zdjęcia. Pozdrawiam serdecznie:)))
OdpowiedzUsuńSuper fotorelacja. Cieszę się, ze miło powakacjowałaś:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wspaniale wakacje :)
OdpowiedzUsuńBardzo fajne te figurki tu i tam :)
Cale szczescie, ze samochod 'sam' sie naprawil :)