Po
dłuższej przerwie wracam wspomnieniami do wakacji... :)
Czwarty
dzień wyjazdu był bardzo bogaty we wrażenia. Rozpoczęliśmy go od
wspólnego śniadania na baszcie :) To znaczy, zajęliśmy dwa piętra
moteliku i na naszym, wyższym, mieliśmy półkolisty taras,
otoczony blankami – jak na jakimś średniowiecznym zamku. Na stole
widać różne wiktuały, ale naszą podstawę żywieniową na całym
wyjeździe stanowiły kanapki z pasztetem, cebulą i keczupem.
Pierwszym
punktem zwiedzania miała być miejscowość Serednie. Ale przez
grzbiet, oddzielający ją od Użhorodu, oczywiście nie mogliśmy
jechać najprostszą trasą – kierowcy musieli w końcu wypróbować
walory terenowe swoich maszyn :) Skręciliśmy więc w nieco
przypadkową drogę, wiodącą pod górę, w las. Mapa mówiła, że
da się nią dojechać, ale nie mieliśmy pojęcia, w jakim ta droga
jest stanie. To było więc najdłuższe kilka kilometrów... :)
Początkowo nic nie zapowiadało problemów – ładny, płaski
żwirek...
Po
pewnym czasie okazało się jednak, że grunt ucieka spod kół :)
Trudno
było jechać okrakiem nad koleiną, wyżłobioną kołami krazów i
uazów.
Dowiedziałam
się, co znaczy taka zielona lampka na desce rozdzielczej –
włączony napęd na cztery koła:
W
końcu, nie można było jechać ani nad koleiną – bo za szeroka,
ani samymi koleinami – bo za głębokie. Honor zaś nie pozwalał
się wszak wycofać. I jakby dokładnie w temacie, z odtwarzacza mp3
leciała akurat piosenka XIII. Století: „Ztraceni v Karpatech na
dlouhých tisíc let, kráčíme cestou najít nový svět...” :)
Górki
trzeba było rozkopać, a dołki zasypać gałęziami, konarami i
pniakami. Więc cztery pary umięśnionych męskich rąk chwyciły za
łopaty i toporki. A trzy pary rąk żeńskich – za aparaty i
kamery :)
Grzbiet
udało się przejechać, a na zjeździe, jako nagroda, rosły dorodne
śliwki, które dosłownie ocierały się o szyby samochodów. Nie
trzeba było nawet wysiadać, żeby je nazrywać.
Ale
jednak wysiedliśmy, bo i po paru godzinach walki z lasem należał
się nam odpoczynek, a i w ogóle było tam ładnie :)
Najcenniejszym
zabytkiem Seredniego są okazałe ruiny XII-wiecznego zamku
templariuszy – jedynego takiego w dzisiejszych granicach Ukrainy. W
potężnej, kwadratowej baszcie z białego kamienia, otoczonej
ziemnym wałem, mieszkali rycerze, kontrolujący zakarpacki szlak
solny. Ciekawe, że zamku nie wzniesiono na żadnym z licznych
wzgórz, ale na równinie, możliwie blisko traktu handlowego. Dziś
stoi wśród niskiej zabudowy, a wstęp nań jest bezpłatny.
Ruiny
są wzorowo zabezpieczone pod względem przeciwpożarowym :)
Słyszeliśmy
o pochyłych jeziorach, przeznaczonych dla narciarstwa wodnego, ale
pochyłe boisko piłkarskie widzieliśmy po raz pierwszy. To zapewne
był jeden z zapasowych stadionów na Euro 2012 :)
Drugim
punktem wycieczki było Mukaczewo, słynne z największej na
Zakarpaciu twierdzy, stojącej na samotnym wzgórzu poza miastem,
doskonale widocznej już z daleka.
Zamek
zachował się do dziś w całkiem niezłym stanie i godzien jest
odwiedzenia raczej właśnie z uwagi na swoją architekturę. Kupując
bilet, czy konkretnie, płacąc kilkanaście hrywien panu na bramie,
zyskuje się pełną swobodę zaglądania we wszystkie krużganki,
bastiony i inne zakamarki ogromnej budowli. Oznaczeń czy strzałek
nie ma prawie w ogóle, zatem, aby nic nie umknęło, trzeba po
prostu próbować otwierać wszystkie drzwi :)
W komnatach urządzono
liczne ekspozycje. Parter zajmuje wystawa etnograficzna,
historyczna i starych pocztówek. Na pierwszym piętrze znajduje się
galeria obrazów, izba tortur, wystawy: mebli, pisanek, historii
zakarpackich Żydów i Bułgarów oraz izby pamięci Sándora
Petőfiego i dynastii Rakoczych, jak również, ekumeniczna kaplica.
Na drugim piętrze – ekspozycje: przyrodnicza, gospodarstwa
wiejskiego, kowalstwa, garncarstwa, pszczelarstwa, hodowli winogron i
produkcji wina oraz rekonstrukcja wnętrza wiejskiej karczmy.
Niestety,
ilość nie idzie jednak w parze z jakością. Zakurzone, ciemne
pomieszczenia, przypadkowe i nie opisane eksponaty wątpliwej
wartości przywodzą na myśl polskie muzea sprzed mniej-więcej
ćwierćwiecza...
Na
bastionach stoją pomniki – kolumna z Turulem, czyli mitycznym
ptakiem,
który przeprowadził madziarskie plemiona przez Karpaty, oraz statua
Ilony Zrínyi (która kierowała obroną zamku podczas
antyhabsburskiego powstania) i jej syna, Franciszka II Rakoczego. Na
dziedzińcu zawieszone są liczne tablice pamiątkowe. Na jednej z
nich możemy przeczytać, że w latach 1805-1806
na zamku przechowywano węgierską relikwię narodową - koronę św.
Stefana, w celu uchronienia jej przed wojskami Napoleona.
Bardzo
pozytywne wrażenie robi natomiast samo miasto. W ścisłym centrum
dwie długie ulice (i kilka mniejszych) zamieniono na deptaki. W
lipcowe popołudnie były one pełne ludzi. Przy placu, na styku obu
deptaków, stoi ratusz o ciekawej architekturze.
Na
deptaku stoi kilka rzeźb i pomników, z których chyba
najsympatyczniejszy jest mukaczewski kominiarz, z nieodłącznym
kotem.
A późnym popołudniem wyjechaliśmy ponownie w stronę głównego grzbietu Karpat, decydując się następną noc
spędzić na dziko, pod namiotami. Zaglądając tu i ówdzie,
znaleźliśmy, obrośniętą wprawdzie dwumetrowym barszczem Sosnowskiego, ale
bardzo miłą polankę w zakolu rzeki Latoricy. Tam też rozbiliśmy
obóz.
(c.d.n.)
I jedź gdzieś bez saperki! Nie da się:))
OdpowiedzUsuńŚniadanka niczego sobie!
Zwiedzane obiekty jak zwykle baaardzo ciekawe:) Ten zakrwawiony koleś przyda się nam na Halloween:))
Świetny klimat! Urocze zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie-Peninia*
Ja nie mogę, że też w ogóle udało się Wam przejechać! Niezłe wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Asia
Ale przygody! Niezłe koleiny :D a boisko to chyba do sportów ekstremalnych ;)
OdpowiedzUsuńBardzo przyjemnie się to czyta :)... Ale o tych koleinach to czytałam z szeroko otwartymi oczami :D.. Lubię przygody ale to, że się zdecydowaliście jednak przeć do przodu to naprawdę podziwiam :).. Bo tak naprawdę nie wiedzieliście co jeszcze dalej może Was spotkać na tej drodze :).. A co do boiska to aż nie chce mi się wierzyć, że ktoś mógł coś takiego wymyślić :D
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia! Wspaniałe klimaty...:)
OdpowiedzUsuńPięknezdjęcia, wspaniale wspomnienia...cudo:))
OdpowiedzUsuńCudna relacja. Gratuluję odwagi! I życzę więcej takich przygód ;)
OdpowiedzUsuńświetne zdjęcia!!! :) ale przygoda! super!
OdpowiedzUsuńWspaniałe są Wasze wakacje.
OdpowiedzUsuńPamiętam takie śniadania i kolacje jak na pierwszym zdjęciu :):)