czwartek, 17 października 2013

Ukraina 2013 - cz. 2 – Ztraceni v Karpatech :)


Po dłuższej przerwie wracam wspomnieniami do wakacji... :)




Czwarty dzień wyjazdu był bardzo bogaty we wrażenia. Rozpoczęliśmy go od wspólnego śniadania na baszcie :) To znaczy, zajęliśmy dwa piętra moteliku i na naszym, wyższym, mieliśmy półkolisty taras, otoczony blankami – jak na jakimś średniowiecznym zamku. Na stole widać różne wiktuały, ale naszą podstawę żywieniową na całym wyjeździe stanowiły kanapki z pasztetem, cebulą i keczupem.





Pierwszym punktem zwiedzania miała być miejscowość Serednie. Ale przez grzbiet, oddzielający ją od Użhorodu, oczywiście nie mogliśmy jechać najprostszą trasą – kierowcy musieli w końcu wypróbować walory terenowe swoich maszyn :) Skręciliśmy więc w nieco przypadkową drogę, wiodącą pod górę, w las. Mapa mówiła, że da się nią dojechać, ale nie mieliśmy pojęcia, w jakim ta droga jest stanie. To było więc najdłuższe kilka kilometrów... :) Początkowo nic nie zapowiadało problemów – ładny, płaski żwirek...


Po pewnym czasie okazało się jednak, że grunt ucieka spod kół :)


Trudno było jechać okrakiem nad koleiną, wyżłobioną kołami krazów i uazów.


Dowiedziałam się, co znaczy taka zielona lampka na desce rozdzielczej – włączony napęd na cztery koła:




W końcu, nie można było jechać ani nad koleiną – bo za szeroka, ani samymi koleinami – bo za głębokie. Honor zaś nie pozwalał się wszak wycofać. I jakby dokładnie w temacie, z odtwarzacza mp3 leciała akurat piosenka XIII. Století: „Ztraceni v Karpatech na dlouhých tisíc let, kráčíme cestou najít nový svět...” :)


Górki trzeba było rozkopać, a dołki zasypać gałęziami, konarami i pniakami. Więc cztery pary umięśnionych męskich rąk chwyciły za łopaty i toporki. A trzy pary rąk żeńskich – za aparaty i kamery :)
 

Grzbiet udało się przejechać, a na zjeździe, jako nagroda, rosły dorodne śliwki, które dosłownie ocierały się o szyby samochodów. Nie trzeba było nawet wysiadać, żeby je nazrywać.




Ale jednak wysiedliśmy, bo i po paru godzinach walki z lasem należał się nam odpoczynek, a i w ogóle było tam ładnie :)





Najcenniejszym zabytkiem Seredniego są okazałe ruiny XII-wiecznego zamku templariuszy – jedynego takiego w dzisiejszych granicach Ukrainy. W potężnej, kwadratowej baszcie z białego kamienia, otoczonej ziemnym wałem, mieszkali rycerze, kontrolujący zakarpacki szlak solny. Ciekawe, że zamku nie wzniesiono na żadnym z licznych wzgórz, ale na równinie, możliwie blisko traktu handlowego. Dziś stoi wśród niskiej zabudowy, a wstęp nań jest bezpłatny.




Ruiny są wzorowo zabezpieczone pod względem przeciwpożarowym :)




Słyszeliśmy o pochyłych jeziorach, przeznaczonych dla narciarstwa wodnego, ale pochyłe boisko piłkarskie widzieliśmy po raz pierwszy. To zapewne był jeden z zapasowych stadionów na Euro 2012 :)


Drugim punktem wycieczki było Mukaczewo, słynne z największej na Zakarpaciu twierdzy, stojącej na samotnym wzgórzu poza miastem, doskonale widocznej już z daleka.



Zamek zachował się do dziś w całkiem niezłym stanie i godzien jest odwiedzenia raczej właśnie z uwagi na swoją architekturę. Kupując bilet, czy konkretnie, płacąc kilkanaście hrywien panu na bramie, zyskuje się pełną swobodę zaglądania we wszystkie krużganki, bastiony i inne zakamarki ogromnej budowli. Oznaczeń czy strzałek nie ma prawie w ogóle, zatem, aby nic nie umknęło, trzeba po prostu próbować otwierać wszystkie drzwi :)





W komnatach urządzono liczne ekspozycje. Parter zajmuje wystawa etnograficzna, historyczna i starych pocztówek. Na pierwszym piętrze znajduje się galeria obrazów, izba tortur, wystawy: mebli, pisanek, historii zakarpackich Żydów i Bułgarów oraz izby pamięci Sándora Petőfiego i dynastii Rakoczych, jak również, ekumeniczna kaplica. Na drugim piętrze – ekspozycje: przyrodnicza, gospodarstwa wiejskiego, kowalstwa, garncarstwa, pszczelarstwa, hodowli winogron i produkcji wina oraz rekonstrukcja wnętrza wiejskiej karczmy.



Niestety, ilość nie idzie jednak w parze z jakością. Zakurzone, ciemne pomieszczenia, przypadkowe i nie opisane eksponaty wątpliwej wartości przywodzą na myśl polskie muzea sprzed mniej-więcej ćwierćwiecza...







Na bastionach stoją pomniki – kolumna z Turulem, czyli mitycznym ptakiem, który przeprowadził madziarskie plemiona przez Karpaty, oraz statua Ilony Zrínyi (która kierowała obroną zamku podczas antyhabsburskiego powstania) i jej syna, Franciszka II Rakoczego. Na dziedzińcu zawieszone są liczne tablice pamiątkowe. Na jednej z nich możemy przeczytać, że w latach 1805-1806 na zamku przechowywano węgierską relikwię narodową - koronę św. Stefana, w celu uchronienia jej przed wojskami Napoleona.



Bardzo pozytywne wrażenie robi natomiast samo miasto. W ścisłym centrum dwie długie ulice (i kilka mniejszych) zamieniono na deptaki. W lipcowe popołudnie były one pełne ludzi. Przy placu, na styku obu deptaków, stoi ratusz o ciekawej architekturze.




Na deptaku stoi kilka rzeźb i pomników, z których chyba najsympatyczniejszy jest mukaczewski kominiarz, z nieodłącznym kotem.




A późnym popołudniem wyjechaliśmy ponownie w stronę głównego grzbietu Karpat, decydując się następną noc spędzić na dziko, pod namiotami. Zaglądając tu i ówdzie, znaleźliśmy, obrośniętą wprawdzie dwumetrowym barszczem Sosnowskiego, ale bardzo miłą polankę w zakolu rzeki Latoricy. Tam też rozbiliśmy obóz.




(c.d.n.)

10 komentarzy:

  1. I jedź gdzieś bez saperki! Nie da się:))
    Śniadanka niczego sobie!
    Zwiedzane obiekty jak zwykle baaardzo ciekawe:) Ten zakrwawiony koleś przyda się nam na Halloween:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny klimat! Urocze zdjęcia:)
    Pozdrawiam serdecznie-Peninia*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie mogę, że też w ogóle udało się Wam przejechać! Niezłe wspomnienia :)
    Pozdrawiam,
    Asia

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale przygody! Niezłe koleiny :D a boisko to chyba do sportów ekstremalnych ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo przyjemnie się to czyta :)... Ale o tych koleinach to czytałam z szeroko otwartymi oczami :D.. Lubię przygody ale to, że się zdecydowaliście jednak przeć do przodu to naprawdę podziwiam :).. Bo tak naprawdę nie wiedzieliście co jeszcze dalej może Was spotkać na tej drodze :).. A co do boiska to aż nie chce mi się wierzyć, że ktoś mógł coś takiego wymyślić :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne zdjęcia! Wspaniałe klimaty...:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Pięknezdjęcia, wspaniale wspomnienia...cudo:))

    OdpowiedzUsuń
  8. Cudna relacja. Gratuluję odwagi! I życzę więcej takich przygód ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. świetne zdjęcia!!! :) ale przygoda! super!

    OdpowiedzUsuń
  10. Wspaniałe są Wasze wakacje.
    Pamiętam takie śniadania i kolacje jak na pierwszym zdjęciu :):)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarze :)