Dwunasty
dzień spędziliśmy we Lwowie, gdzie zwiedziliśmy standardowe
miejsca i zabytki, jako że niektórzy z uczestników wycieczki byli
w tym mieście pierwszy raz. A ponieważ sam Lwów już tu opisywałam
przy okazji poprzednich wyjazdów, to tym razem pokażę tylko
ciekawostkę – mieszkaliśmy u znajomej znajomego, przy ulicy Johna
Lennona (oczywiście, o nazwie zapisanej bukwami).
Nie
kijem, to pałką – trzynastego dnia zdecydowaliśmy, że skoro do
źródeł Sanu nie dało nam się podejść od strony ukraińskiej,
to podejdziemy od strony polskiej. Pojechaliśmy więc na nasze
ulubione przejście graniczne w Krościenku, po drodze zahaczając na
chwilę o bardzo ładne miasto, położone tuż pod polską granicą
– Dobromil. Będziemy musieli jeszcze kiedyś tam wrócić :-)
Bocian
wskazywał na kierunek powrotu do Ojczyzny... :-)
Po
polskiej stronie zatrzymaliśmy się na krótkie zakupy
spożywczo-księgarskie w Ustrzykach Dolnych, po czym pojechaliśmy w
stronę worka bieszczadzkiego. Krótki postój fotograficzny
zrobiliśmy sobie na parkingu z punktem widokowym, pod Lutowiskami.
Pod
wieczór dojechaliśmy do Mucznego i tam rozbiliśmy namioty,
spędzając wieczór przy świecach i piwie.
Czternasty
dzień wycieczki spędziliśmy na wędrówce na koniec świata :)
Samochodem dojechać można do parkingu w Bukowcu, gdzie leży
wielka, żeliwna kadź, używana niegdyś do wypalania potażu z
drewna. Na zdjęciu – ilustracja do "Makbeta" albo "Kordiana" - trzy czarownice przy kotle :)))
Niebieskie
znaki prowadzą w górę Sanu, przez Beniową, z której pozostały
resztki cerkwi i cmentarza.
Dwa
tygodnie wcześniej byliśmy w Siankach po stronie ukraińskiej, a
teraz jesteśmy po stronie polskiej, gdzie istnieją ruiny dworu i
kaplicy grobowej przedwojennych właścicieli wsi.
Po
drugiej stronie Sanu, który tutaj można by przeskoczyć jednym
susem, widać ukraińską część Sianek, linię kolejową, stację
i drogę, którą jechaliśmy.
Specjaliści
nieustannie spierają się, który strumyk jest właściwym źródłem
Sanu. My doszliśmy do tego, przy którym kończy się niebieski
szlak. Stoi tam tablica informacyjna ukraińskiego parku narodowego, co
oznacza, że od drugiej strony dostęp jest jednak w jakiś sposób
możliwy... Cóż, będzie trzeba kiedyś jeszcze raz spróbować :)
Gdy
wracaliśmy do samochodu, z poprzecznej dróżki wyłonił się lis,
niosący w pysku jakąś zdobycz. Niespecjalnie przejmował się
naszą obecnością i przebiegł truchcikiem - zdążyliśmy tylko
sfotografować rudą kitę.
Na
noc wróciliśmy do Mucznego. Rano ostatniego, piętnastego dnia
wycieczki zwinęliśmy obóz i pojechaliśmy przez Jabłonki,
Baligród i Sandomierz – jedni do Kozienic, inni do Warszawy,
jeszcze inni do Poznania.
W ten sposób zakończyliśmy nasz rajd
zygzakiem przez przełęcze karpackie – Użocką, Werecką, Beskid,
Toruńską i Jabłonicką. Tak też kończą się moje wspomnienia z
zeszłego roku. A niebawem – kolejne, tegoroczne. Postaram się je
napisać szybciej, niż przez kolejne dwanaście miesięcy :)
Piękne zdjęcia, wspaniała historia, ale ostatnie zdjęcie CUDNE!
OdpowiedzUsuńTo musiał być świetny wyjazd :)
OdpowiedzUsuńA w tym roku też na Ukrainę? Teraz tam mało bezpiecznie choć w zachodniej części kraju chyba nie ma się czego obawiać...
Pozdrawiam
Czarownice uwarzyły niezłą zupkę:))Mnóstwo wrażeń jak na jeden wyjazd!
OdpowiedzUsuńfantastyczne zdjęcia :) wspaniałe wakacje mieliście :)
OdpowiedzUsuń