poniedziałek, 21 lipca 2014

Ukraina 2013 - cz. 8 – To samo jeszcze raz, ale z drugiej strony

Dwunasty dzień spędziliśmy we Lwowie, gdzie zwiedziliśmy standardowe miejsca i zabytki, jako że niektórzy z uczestników wycieczki byli w tym mieście pierwszy raz. A ponieważ sam Lwów już tu opisywałam przy okazji poprzednich wyjazdów, to tym razem pokażę tylko ciekawostkę – mieszkaliśmy u znajomej znajomego, przy ulicy Johna Lennona (oczywiście, o nazwie zapisanej bukwami).


Nie kijem, to pałką – trzynastego dnia zdecydowaliśmy, że skoro do źródeł Sanu nie dało nam się podejść od strony ukraińskiej, to podejdziemy od strony polskiej. Pojechaliśmy więc na nasze ulubione przejście graniczne w Krościenku, po drodze zahaczając na chwilę o bardzo ładne miasto, położone tuż pod polską granicą – Dobromil. Będziemy musieli jeszcze kiedyś tam wrócić :-)



Bocian wskazywał na kierunek powrotu do Ojczyzny... :-)


Po polskiej stronie zatrzymaliśmy się na krótkie zakupy spożywczo-księgarskie w Ustrzykach Dolnych, po czym pojechaliśmy w stronę worka bieszczadzkiego. Krótki postój fotograficzny zrobiliśmy sobie na parkingu z punktem widokowym, pod Lutowiskami.





Pod wieczór dojechaliśmy do Mucznego i tam rozbiliśmy namioty, spędzając wieczór przy świecach i piwie.


Czternasty dzień wycieczki spędziliśmy na wędrówce na koniec świata :) Samochodem dojechać można do parkingu w Bukowcu, gdzie leży wielka, żeliwna kadź, używana niegdyś do wypalania potażu z drewna. Na zdjęciu – ilustracja do "Makbeta" albo "Kordiana" - trzy czarownice przy kotle :)))


Niebieskie znaki prowadzą w górę Sanu, przez Beniową, z której pozostały resztki cerkwi i cmentarza.





Dwa tygodnie wcześniej byliśmy w Siankach po stronie ukraińskiej, a teraz jesteśmy po stronie polskiej, gdzie istnieją ruiny dworu i kaplicy grobowej przedwojennych właścicieli wsi.




Po drugiej stronie Sanu, który tutaj można by przeskoczyć jednym susem, widać ukraińską część Sianek, linię kolejową, stację i drogę, którą jechaliśmy.





Specjaliści nieustannie spierają się, który strumyk jest właściwym źródłem Sanu. My doszliśmy do tego, przy którym kończy się niebieski szlak. Stoi tam tablica informacyjna ukraińskiego parku narodowego, co oznacza, że od drugiej strony dostęp jest jednak w jakiś sposób możliwy... Cóż, będzie trzeba kiedyś jeszcze raz spróbować :)


Gdy wracaliśmy do samochodu, z poprzecznej dróżki wyłonił się lis, niosący w pysku jakąś zdobycz. Niespecjalnie przejmował się naszą obecnością i przebiegł truchcikiem - zdążyliśmy tylko sfotografować rudą kitę.



Na noc wróciliśmy do Mucznego. Rano ostatniego, piętnastego dnia wycieczki zwinęliśmy obóz i pojechaliśmy przez Jabłonki, Baligród i Sandomierz – jedni do Kozienic, inni do Warszawy, jeszcze inni do Poznania.







W ten sposób zakończyliśmy nasz rajd zygzakiem przez przełęcze karpackie – Użocką, Werecką, Beskid, Toruńską i Jabłonicką. Tak też kończą się moje wspomnienia z zeszłego roku. A niebawem – kolejne, tegoroczne. Postaram się je napisać szybciej, niż przez kolejne dwanaście miesięcy :)


4 komentarze:

  1. Piękne zdjęcia, wspaniała historia, ale ostatnie zdjęcie CUDNE!

    OdpowiedzUsuń
  2. To musiał być świetny wyjazd :)
    A w tym roku też na Ukrainę? Teraz tam mało bezpiecznie choć w zachodniej części kraju chyba nie ma się czego obawiać...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Czarownice uwarzyły niezłą zupkę:))Mnóstwo wrażeń jak na jeden wyjazd!

    OdpowiedzUsuń
  4. fantastyczne zdjęcia :) wspaniałe wakacje mieliście :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarze :)