W Stanisławowie (obecnie nazywanym Iwano-Frankowskiem, na
cześć wybitnego ukraińskiego pisarza i poety) zatrzymaliśmy się w hotelu „Dniestr”.
Stara, modernistyczna kamienica, usytuowana przy jednej z głównej ulic, skrywa
w sobie siermiężno-socjalistyczne wnętrze, a w holu gości wita huculska krowa
:)
Ulica Sapieżyńska została zamieniona w sympatyczny deptak, z
ładnie utrzymaną zielenią, mnóstwem sklepów i lokali gastronomicznych. Rośnie
tam też metalowe drzewo z huśtawką :)
Bardzo sympatycznym miejscem jest też Rynek, z
charakterystycznym gmachem Ratusza pośrodku.
Całe popołudnie i wieczór spędziliśmy, snując się po
stanisławowskich ulicach i uliczkach, zaś na koniec snucia się zjedliśmy pizzę,
faszerowane bakłażany i słodkości na deser :)
Niestety, nadszedł ostatni dzień naszego pobytu na Ukrainie
:( Pierwszym przystankiem był Stryj, gdzie pokrążyliśmy przez godzinkę po
starej części miasta.
Podobnie, tylko na chwilę zatrzymaliśmy się w schulzowskim
Drohobyczu.
Bezwzględnie koniecznym był zaś przystanek w Felsztynie (dziś
– Skeliwka), gdzie stoi pomnik Dobrego Wojaka Szwejka, który tu właśnie został
wzięty do niewoli przez swoją macierzystą CK Armię, gdy z ciekawości przebrał
się w mundur rosyjski :)
Wart uwagi jest też gotycki kościół pw. św. Marcina i dzwonnica,
będąca ponoć niegdyś wieżą obronną zamku Herburtów. Na frontowej ścianie
kościoła zachowała się nawet płaskorzeźba polskiego Orła w koronie.
A poniższe zdjęcie z Felsztyna to tylko jeden z bardzo wielu
przykładów intrygującego nurtu ukraińskiej sztuki ludowej, który można by
nazwać mozaiką przystankową :)
Późnym popołudniem przekroczyliśmy granicę w Krościenku. Od
razu dała się odczuć poprawa nawierzchni drogowej :)
W samym Krościenku rośnie w ogromnej ilości zdradziecka
roślina – barszcz Sosnowskiego. Wygląda dość niewinnie, ale po kontakcie ze
skórą pozostawia trudno gojące się rany. Sprowadzono ją w Bieszczady jako
roślinę pastewną, ale rozprzestrzeniła się po okolicy w sposób zupełnie
niekontrolowany.
Na ostatnią noc wycieczki zatrzymaliśmy się w agroturystyce
pod Ustrzykami Dolnymi. Po całej posesji chodziły (ślizgały się?) monstrualnej
wielkości ślimaki. Na wieczór pojechaliśmy jeszcze do samego miasta na
obiadokolację i spacerek.
Ostatni zupełnie :( dzień wycieczki postanowiliśmy spędzić
również produktywnie. Zmierzając do domu, zajechaliśmy więc do Przemyśla, gdzie
50% ;) naszej wycieczki zwiedziło zrekonstruowany radziecki schron bojowy. A potem
do Tryńczy, gdzie to samo 50% obejrzało ufortyfikowany most...
Całością wycieczki pokręciliśmy się trochę po Sandomierzu.
Choć wszyscy już tu kiedyś byliśmy, jest to tak miłe i sympatyczne miasto, że
postanowiliśmy odwiedzić je i tym razem.
A potem znowu 50% wycieczki oglądało czołgi i inne wozy
bojowe, stojące w Mniszewie i Górze Kalwarii. A z jednego czołgu wyszedł
zadziorny mały czołgista, ubrany w futro maskujące :)
I to już koniec... Przez te trzy lipcowe tygodnie zrobiliśmy
blisko 5100 km, z czego 3700 pociągami, marszrutkami i statkami, a 1600 –
samochodem. A poza tym, jeszcze „trochę” na piechotę... Zrealizowaliśmy
wszystkie zaplanowane punkty wycieczki, a nawet trochę więcej :)
W najbliższe
wakacje zamierzamy powtórzyć wyjazd w tym samym składzie, obierając tym razem
za cel szeroko rozumiane ukraińskie Karpaty. Ale wcześniej, i to już za parę godzin, wyjeżdżamy na Litwę :) Relację i zdjęcia oczywiście tutaj zamieszczę.
Jak bardzo zazdroszczę! Takie widoki, takie wspomnienia! :) Cudownie!
OdpowiedzUsuńFajny wyjazd:)
OdpowiedzUsuńTeraz czekam na relację z Litwy :)
To byly wspaniale wakacje :)
OdpowiedzUsuńJejku, a nie przyjechaliście zmęczeni z tych wakacji ;) Tyle zobaczyliście, tyle przejechaliście - co za wynik! Udanego wyjazdu na Litwę!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Asia
U mnie nie widać Twojego tła,co znacznie utrudnia czytanie.Ale co tam,czego nie doczytam,to mi opowiesz:)
OdpowiedzUsuńPrzeżyc mnóstwo za Wami,a już powoli można pakować wakacyjny plecak!