Na pięć pierwszych dni tegorocznego
maja wybraliśmy się na Litwę. Pojechaliśmy tam w siedmioro, dwoma
samochodami. Ponieważ większość uczestników wycieczki nie była
nigdy na Litwie, postanowiliśmy ograniczyć się do dwóch
największych miast – Kowna i Wilna – oraz ich najbliższych
okolic.
Z Warszawy wyjechaliśmy wcześnie rano
1 maja. Pogoda z początku trochę nas postraszyła, ale około
południa zrobiło się w pełni słonecznie. Przed granicą
zatrzymaliśmy się na chwilę w Korycinie, żeby zakupić tamtejsze
sery i kiszkę ziemniaczaną, a potem, na nieco dłuższy odpoczynek,
małe zakupy i wymianę pieniędzy – na samej granicy, w
Ogrodnikach. Stamtąd pojechaliśmy już prosto do Kowna.
W Kownie zatrzymaliśmy się na starym,
rosyjskim forcie kowieńskiej twierdzy, w którym nasi znajomi
Litwini prowadzą Centrum Dziedzictwa Militarnego. Mieści się tam
małe muzeum, baza dla grup rekonstrukcji historycznej, ale niektóre
pomieszczenia można też wynająć na różne imprezy, niekoniecznie
związane z wojskowością – najmłodsza uczestniczka naszej
wycieczki i córka naszych litewskich znajomych były zafascynowane
automatem do puszczania baniek mydlanych :)
Tu mieszkaliśmy...
A to stało za ścianą :)
Stalowa rybka :)
Bańki, bańki i jeszcze trochę baniek :)
Popołudniem wybraliśmy się na spacer
kilkukilometrowym kowieńskim deptakiem – Aleją Wolności przez
Nowe Miasto i ulicą Wileńską przez Stare Miasto. Od kościoła pw.
św. Michała Archanioła (dawnego soboru pw. św. Mikołaja) aż po ujście Wilii do Niemna.
Dawny sobór.
Pomniki prezydentów Litwy przed Pałacem Prezydenckim.
Ratusz, zwany "białym łabędziem" i archikatedra - największy gotycki kościół na Litwie.
Pozostałości kowieńskiego zamku.
Starówkę wypełniały tłumy – jak
się dowiedzieliśmy, był to pierwszy tak ładny dzień tej wiosny.
Wieczorem nasi gospodarze urządzili grilla, który przeciągnął
się do późnych godzin. Noc spędziliśmy w arktycznym zimnie
fortowych kazamat, śpiąc w czapkach, szalikach i skarpetach. Ale
doskonale wiedzieliśmy, w co się pakujemy :)
Śniadanie na forcie :)
Następnego dnia uczestniczyliśmy w
zajęciach w podgrupach :) Grupa pierwsza pojechała na północ, w
region, zwany Laudą. Pierwszym przystankiem były radziwiłłowskie
Kiejdany, ze znakomicie zachowanym układem urbanistycznym starego
miasta, przy którego uliczkach stoją malownicze kamieniczki,
świątynie różnych wyznań i obrządków (znany z kart „Potopu”
Janusz Radziwiłł spoczywa w kryptach kościoła kalwińskiego) oraz
okazy sztuki współczesnej :) Niestety, nie przetrwał pałac
Radziwiłłów, zniszczony przez Niemców w czasie II wojny
światowej.
Z Kiejdan udaliśmy się dalej na północ, w dolinę
Niewiaży, do miejsc i miejscowości, związanych z postacią
Czesława Miłosza. Wspomnienia z dzieciństwa, spędzonego nad tą
rzeką, nasz noblista zawarł w powieści „Dolina Issy”.
Odwiedziliśmy Szetejnie, gdzie Miłosz
się urodził. Wprawdzie z rodzinnego majątku nie pozostał niemal
żaden ślad, jednak przez dworski park, ostatnio uporządkowany,
poprowadzono trasę spacerową. Przy niej ustawiono tablice
pamiątkowe w kształcie ogromnych ksiąg, wystających z ziemi oraz
szereg rzeźb, inspirowanych twórczością noblisty. W swoje strony rodzinne Miłosz mógł
przyjechać ponownie dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Podczas
jednej z wizyt zasadził dąb, oznaczony pamiątkową tabliczką. Po
śmierci poety, kolejne dęby zasadzili „miłoszolodzy” -
Krzysztof Czyżewski i Aleksander Fiut.
Zajechaliśmy też do Opitołoków,
gdzie w siedemnastowiecznym kościele św. św. Piotra i Pawła
Czesław Miłosz został ochrzczony.
Druga grupa zwiedziła zaś tego dnia
dokładnie „nasz” fort VII, świeżo wykarczowany z zieleni fort
IV, a następnie pojechała na obrzeża Kowna, oglądać niemieckie
fortyfikacje z okresu I Wojny Światowej.
Sztuka współczesna na forcie IV twierdzy Kowno.
Wszyscy spotkaliśmy się wieczorem,
ale że był on znacznie chłodniejszy, niż poprzedni, spędziliśmy
go wewnątrz fortu, przy piwie, winie i przekąskach. Noc,
oczywiście, też była znacznie chłodniejsza i spod prysznica do
śpiworów trzeba było przebiegać znacznie szybciej :)
Kolejny dzień powitał nas niezbyt
ciepłym porankiem. Ponownie podzieliliśmy się na dwie,
rozdzielnopłciowe grupy :) Panie pojechały do skansenu w
Rumszyszkach – największego na Litwie, obejmującego architekturę
wszystkich historycznych regionów tego kraju – Żmudzi, Auksztoty,
Dzukii i Suwalszczyzny. A panowie odwiedzili Janów, gdzie stoi
ufortyfikowany most kolejowy.
Następnym przystankiem były Troki,
malowniczo położone na półwyspie między dwoma jeziorami.
Obejrzeliśmy oba średniowieczne zamki, kienesę i muzeum
karaimskie, po czym zjedliśmy obiad w karaimskiej restauracji.
Zamek
Karaimskie domy
Kienesa
Z Troków ruszyliśmy do Wilna, sądząc,
że w znanych nam i sprawdzonych hotelach znajdą się na pewno
miejsca noclegowe dla siedmiorga osób i wieczorem będziemy mogli
jeszcze udać się na spacerek po wileńskiej starówce. Jak się
okazało, było to myślenie w wysokim stopniu naiwne :) Jak wyznał
jeden portier – cały obiekt zajęli mu Polacy, którzy mają długi
weekend :) Ostatecznie, rozdzieliliśmy się i większa połowa ;)
wycieczki wróciła do Troków i zatrzymała się w tamtejszym
hotelu, zaś mniejszej połowie ;) udało się znaleźć nocleg w
Wilnie. W porównaniu zwłaszcza z poprzednimi dwoma noclegami, w
Trokach nocowaliśmy w luksusie, a w dodatku, w cenę pokoju było
wliczone śniadanie :)
Ponieważ większość uczestników
wycieczki była w Wilnie po raz pierwszy, następnego dnia
ograniczyliśmy się do obejrzenia najcenniejszych zabytków tego
miasta. Startując od kościoła św. św. Piotra i Pawła na
Antokolu z jego przecudownymi sztukateriami, przeszliśmy pod
wzgórzem zamkowym (ostatnio całkowicie odmienionym przez niemal
kompletne wykarczowanie drzew) do Katedry, a dalej staromiejskim
deptakiem, czyli ulicami: Zamkową, Wielką i Ostrobramską aż do
Ostrej Bramy, skąd przez Subocz zeszliśmy w dolinę Wilejki na
Zarzecze, dalej do kościoła św. Anny i z powrotem na Plac
Katedralny.
Widok z ul. Subocz
Kościoły: św. Anny i Bernardynów
Zarzecze
Tu rozdzieliliśmy się na chwilę.
Panie udały się do Muzeum Sztuki Użytkowej, gdzie trwa wystawa
czasowa, przedstawiająca modę secesyjną, zaś panowie poszli na
drugi wileński deptak – ulicę Giedymina. Razem weszliśmy jeszcze
na Górę Trzykrzyską, aby obejrzeć zachód Słońca nad Wilnem. A
wieczór spędziliśmy na szoppingu w centrum handlowym :)
Widok z Góry Trzykrzyskiej
Ostatni dzień wycieczki zaczęliśmy
ponownie od zajęć w grupach rozdzielnopłciowych. Panie udały się
między staromiejskie stragany i sklepiki, a panowie pojechali na
przedmieścia, obejrzeć swoje militarne, żelbetonowe „cudeńka”
:)
Potem już ruszyliśmy w drogę
powrotną do Polski. Nie licząc krótkich przystanków w
Olkienikach, Oranach i przed Łoździejami, na dłużej
zatrzymaliśmy się dokładnie na samej granicy, którą tym razem,
dzięki istnieniu strefy Schengen, przekroczyliśmy w zupełnie
dowolnym miejscu :)
Ruiny klasztoru w Olkienikach.
Wilk Żelazny w Oranach
Prawie na granicy...
Kiedyś tu były zasieki, zaorana ziemia i wopiści z karabinami...
Obiadokolację zjedliśmy już po
polskiej stronie, w Sejnach, w sprawdzonym lokalu, który bardzo
lubię, gdyż podają w nim znakomite soczewiaki i sprzedają na
wynos... mrowiska. Naprawdę. Ale te mrowiska są bardzo słodkie :)
Sejny
Kolejny wyjazd - Ukraina, już w lipcu! :)
Załączone fotki wykonali także:
Andrzej, Kasia-Zosia, Magda i Michał.
I to wszystko w 5 dni??? Nieźle :)
OdpowiedzUsuńFajny wyjazd, aż chce się tam jechać:)
To się nazywa dobrze wykorzystany czas!Świetna pamiątka w postaci zdjęć i wspomnienia,których nikt nie zabierze:)Nie muszę chyba pisać,że na nocleg w lodowatym bunkrze nikt by mnie nie namówił:))
OdpowiedzUsuńPiękna wycieczka :) Dzięki Twojej relacji czuję się tak, jakbym widziała to wszystko nie 1,5 roku temu a z miesiąc temu co najwyżej :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Asia
Fantastyczna majowka :)
OdpowiedzUsuń