środa, 15 maja 2013

Majówka na Litwie

Na pięć pierwszych dni tegorocznego maja wybraliśmy się na Litwę. Pojechaliśmy tam w siedmioro, dwoma samochodami. Ponieważ większość uczestników wycieczki nie była nigdy na Litwie, postanowiliśmy ograniczyć się do dwóch największych miast – Kowna i Wilna – oraz ich najbliższych okolic.
 


Z Warszawy wyjechaliśmy wcześnie rano 1 maja. Pogoda z początku trochę nas postraszyła, ale około południa zrobiło się w pełni słonecznie. Przed granicą zatrzymaliśmy się na chwilę w Korycinie, żeby zakupić tamtejsze sery i kiszkę ziemniaczaną, a potem, na nieco dłuższy odpoczynek, małe zakupy i wymianę pieniędzy – na samej granicy, w Ogrodnikach. Stamtąd pojechaliśmy już prosto do Kowna.

W Kownie zatrzymaliśmy się na starym, rosyjskim forcie kowieńskiej twierdzy, w którym nasi znajomi Litwini prowadzą Centrum Dziedzictwa Militarnego. Mieści się tam małe muzeum, baza dla grup rekonstrukcji historycznej, ale niektóre pomieszczenia można też wynająć na różne imprezy, niekoniecznie związane z wojskowością – najmłodsza uczestniczka naszej wycieczki i córka naszych litewskich znajomych były zafascynowane automatem do puszczania baniek mydlanych :)

Tu mieszkaliśmy...

A to stało za ścianą :)

Stalowa rybka :)

Bańki, bańki i jeszcze trochę baniek :)

Popołudniem wybraliśmy się na spacer kilkukilometrowym kowieńskim deptakiem – Aleją Wolności przez Nowe Miasto i ulicą Wileńską przez Stare Miasto. Od kościoła pw. św. Michała Archanioła (dawnego soboru pw. św. Mikołaja) aż po ujście Wilii do Niemna.


Dawny sobór.


Pomniki prezydentów Litwy przed Pałacem Prezydenckim.

Ratusz, zwany "białym łabędziem" i archikatedra - największy gotycki kościół na Litwie.


Pozostałości kowieńskiego zamku.

Starówkę wypełniały tłumy – jak się dowiedzieliśmy, był to pierwszy tak ładny dzień tej wiosny. Wieczorem nasi gospodarze urządzili grilla, który przeciągnął się do późnych godzin. Noc spędziliśmy w arktycznym zimnie fortowych kazamat, śpiąc w czapkach, szalikach i skarpetach. Ale doskonale wiedzieliśmy, w co się pakujemy :)


 
 
 

Śniadanie na forcie :)

Następnego dnia uczestniczyliśmy w zajęciach w podgrupach :) Grupa pierwsza pojechała na północ, w region, zwany Laudą. Pierwszym przystankiem były radziwiłłowskie Kiejdany, ze znakomicie zachowanym układem urbanistycznym starego miasta, przy którego uliczkach stoją malownicze kamieniczki, świątynie różnych wyznań i obrządków (znany z kart „Potopu” Janusz Radziwiłł spoczywa w kryptach kościoła kalwińskiego) oraz okazy sztuki współczesnej :) Niestety, nie przetrwał pałac Radziwiłłów, zniszczony przez Niemców w czasie II wojny światowej.


 

Z Kiejdan udaliśmy się dalej na północ, w dolinę Niewiaży, do miejsc i miejscowości, związanych z postacią Czesława Miłosza. Wspomnienia z dzieciństwa, spędzonego nad tą rzeką, nasz noblista zawarł w powieści „Dolina Issy”.


Odwiedziliśmy Szetejnie, gdzie Miłosz się urodził. Wprawdzie z rodzinnego majątku nie pozostał niemal żaden ślad, jednak przez dworski park, ostatnio uporządkowany, poprowadzono trasę spacerową. Przy niej ustawiono tablice pamiątkowe w kształcie ogromnych ksiąg, wystających z ziemi oraz szereg rzeźb, inspirowanych twórczością noblisty. W swoje strony rodzinne Miłosz mógł przyjechać ponownie dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Podczas jednej z wizyt zasadził dąb, oznaczony pamiątkową tabliczką. Po śmierci poety, kolejne dęby zasadzili „miłoszolodzy” - Krzysztof Czyżewski i Aleksander Fiut.



Zajechaliśmy też do Opitołoków, gdzie w siedemnastowiecznym kościele św. św. Piotra i Pawła Czesław Miłosz został ochrzczony.


Druga grupa zwiedziła zaś tego dnia dokładnie „nasz” fort VII, świeżo wykarczowany z zieleni fort IV, a następnie pojechała na obrzeża Kowna, oglądać niemieckie fortyfikacje z okresu I Wojny Światowej.

 Sztuka współczesna na forcie IV twierdzy Kowno.

Wszyscy spotkaliśmy się wieczorem, ale że był on znacznie chłodniejszy, niż poprzedni, spędziliśmy go wewnątrz fortu, przy piwie, winie i przekąskach. Noc, oczywiście, też była znacznie chłodniejsza i spod prysznica do śpiworów trzeba było przebiegać znacznie szybciej :)


Kolejny dzień powitał nas niezbyt ciepłym porankiem. Ponownie podzieliliśmy się na dwie, rozdzielnopłciowe grupy :) Panie pojechały do skansenu w Rumszyszkach – największego na Litwie, obejmującego architekturę wszystkich historycznych regionów tego kraju – Żmudzi, Auksztoty, Dzukii i Suwalszczyzny. A panowie odwiedzili Janów, gdzie stoi ufortyfikowany most kolejowy.







Następnym przystankiem były Troki, malowniczo położone na półwyspie między dwoma jeziorami. Obejrzeliśmy oba średniowieczne zamki, kienesę i muzeum karaimskie, po czym zjedliśmy obiad w karaimskiej restauracji.

 

Zamek


 Karaimskie domy

 Kienesa

Z Troków ruszyliśmy do Wilna, sądząc, że w znanych nam i sprawdzonych hotelach znajdą się na pewno miejsca noclegowe dla siedmiorga osób i wieczorem będziemy mogli jeszcze udać się na spacerek po wileńskiej starówce. Jak się okazało, było to myślenie w wysokim stopniu naiwne :) Jak wyznał jeden portier – cały obiekt zajęli mu Polacy, którzy mają długi weekend :) Ostatecznie, rozdzieliliśmy się i większa połowa ;) wycieczki wróciła do Troków i zatrzymała się w tamtejszym hotelu, zaś mniejszej połowie ;) udało się znaleźć nocleg w Wilnie. W porównaniu zwłaszcza z poprzednimi dwoma noclegami, w Trokach nocowaliśmy w luksusie, a w dodatku, w cenę pokoju było wliczone śniadanie :)

Ponieważ większość uczestników wycieczki była w Wilnie po raz pierwszy, następnego dnia ograniczyliśmy się do obejrzenia najcenniejszych zabytków tego miasta. Startując od kościoła św. św. Piotra i Pawła na Antokolu z jego przecudownymi sztukateriami, przeszliśmy pod wzgórzem zamkowym (ostatnio całkowicie odmienionym przez niemal kompletne wykarczowanie drzew) do Katedry, a dalej staromiejskim deptakiem, czyli ulicami: Zamkową, Wielką i Ostrobramską aż do Ostrej Bramy, skąd przez Subocz zeszliśmy w dolinę Wilejki na Zarzecze, dalej do kościoła św. Anny i z powrotem na Plac Katedralny.


 Widok z ul. Subocz


 Kościoły: św. Anny i Bernardynów

 
 Zarzecze

Tu rozdzieliliśmy się na chwilę. Panie udały się do Muzeum Sztuki Użytkowej, gdzie trwa wystawa czasowa, przedstawiająca modę secesyjną, zaś panowie poszli na drugi wileński deptak – ulicę Giedymina. Razem weszliśmy jeszcze na Górę Trzykrzyską, aby obejrzeć zachód Słońca nad Wilnem. A wieczór spędziliśmy na szoppingu w centrum handlowym :)

Widok z Góry Trzykrzyskiej

Ostatni dzień wycieczki zaczęliśmy ponownie od zajęć w grupach rozdzielnopłciowych. Panie udały się między staromiejskie stragany i sklepiki, a panowie pojechali na przedmieścia, obejrzeć swoje militarne, żelbetonowe „cudeńka” :)



Potem już ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski. Nie licząc krótkich przystanków w Olkienikach, Oranach i przed Łoździejami, na dłużej zatrzymaliśmy się dokładnie na samej granicy, którą tym razem, dzięki istnieniu strefy Schengen, przekroczyliśmy w zupełnie dowolnym miejscu :)

 
Ruiny klasztoru w Olkienikach.

Wilk Żelazny w Oranach

 

 
 Prawie na granicy...



Kiedyś tu były zasieki, zaorana ziemia i wopiści z karabinami...

Obiadokolację zjedliśmy już po polskiej stronie, w Sejnach, w sprawdzonym lokalu, który bardzo lubię, gdyż podają w nim znakomite soczewiaki i sprzedają na wynos... mrowiska. Naprawdę. Ale te mrowiska są bardzo słodkie :)

Sejny

Kolejny wyjazd - Ukraina, już w lipcu! :)

Załączone fotki wykonali także: Andrzej, Kasia-Zosia, Magda i Michał.

4 komentarze:

  1. I to wszystko w 5 dni??? Nieźle :)
    Fajny wyjazd, aż chce się tam jechać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. To się nazywa dobrze wykorzystany czas!Świetna pamiątka w postaci zdjęć i wspomnienia,których nikt nie zabierze:)Nie muszę chyba pisać,że na nocleg w lodowatym bunkrze nikt by mnie nie namówił:))

    OdpowiedzUsuń
  3. Piękna wycieczka :) Dzięki Twojej relacji czuję się tak, jakbym widziała to wszystko nie 1,5 roku temu a z miesiąc temu co najwyżej :)
    Pozdrawiam,
    Asia

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za odwiedziny i komentarze :)